Jakiś czas temu Paweł Bielecki trafnie zauważył, że o ile większość produkcji ma swoje making of, blogi tego nie mają (TU ów wpis). W przypadku blogów widzimy jedynie efekt finalny, nie mając pojęcia, jak wygląda proces tworzenia. Pomyślałam wtedy, że to świetny pomysł, że taki wpis z własnym blogerskim making of powinien się znaleźć na każdym blogu. Dziś zatem przed Wami - moje making of.
Jak rodzi się pomysł?
Pomysły na wpisy przychodzą zazwyczaj w najmniej oczekiwanych momentach. Ot, siedzę w pracy, klepię w klawiaturę, albo leżę w łóżku, już na pograniczu jawy i snu, a moje myśli wędrują sobie, jak chcą, i nagle bum! - z tych myśli wykluwa się pomysł na wpis, który natychmiast notuję, bo wiem, że za chwilę uleci. Zapisuję tylko krótkie hasło, temat (bo wiem, że skojarzę sobie z nim wszystkie myśli, które przyszły mi wcześniej do głowy), w telefonie, w kalendarzu, albo, jeśli akurat mam w zasięgu ręki, w terminarzu, rzadko w szkicach roboczych na Bloggerze, ale i to się zdarza (czasem podczas pisania jednego wpisu, dochodzę do wniosku, że temat jest zbyt rozległy i że mogę zrobić z tego dwa albo i więcej wpisów).
Gdybym miała powiedzieć skąd biorę inspiracje do wpisów, moja odpowiedź byłaby banalna - z życia. Z pewnością w jakimś stopniu inspirują mnie czytane blogi, artykuły, oglądane zdjęcia, ale to się dzieje bardziej podświadomie. Świadomie wygląda to raczej tak, że na przykład słyszę rozmowę na jakiś temat i się oburzam, słysząc dane poglądy (tak było w przypadku wpisu o rowerzystach chociażby) i stwierdzam "cholera, muszę o tym napisać". Albo jestem w jakimś fajnym miejscu, albo jem/piję coś pysznego pierwszy raz, i wtedy myślę, że koniecznie muszę się tym podzielić ze światem!
Gdy zasiadam do pisania...
Tematy wpisów mam zaplanowane zazwyczaj na tydzień do przodu. Zapisuję je sobie w moim terminarzu w tabelce blogowej i w najważniejszych sprawach poszczególnych dni, gdzie zakreślam je pięknie na oczojebnie różowo. Wybieram je z zapisanych wcześniej tematów (niektóre muszą czekać miesiącami) albo nagle przychodzi mi coś do głowy i wiem, że muszę o tym napisać już, teraz, zaraz. Planuję sobie wpisy ze względu na moje totalnie nierozgarnięcie - muszę sobie wszystko jak najdokładniej organizować, zapisywać, planować, bez tego bym zginęła. Jeśli mam narzucony wcześniej temat do wpisu, nie muszę się zastanawiać, o czym dziś pisać, nie muszę wybierać z morza pomysłów. Po prostu siadam i piszę. Rzadko, bardzo rzadko, mam problem z uporządkowaniem myśli. Największym kłopotem jest dla mnie zazwyczaj wstęp do wpisu, ten pogrubiony tekst przed zdjęciem. Wiem, że nie może być za długi, ale ma być jednocześnie ciekawy. Drugi problem to zdjęcie ilustrujące lub w jakiś sposób nawiązujące do wpisu - nieraz na poszukiwanie odpowiedniego (korzystam głównie z unsplasha, picjumbo i splitshire) poświęcam i pół godziny, a czasem może i więcej! Z tekstem po wstępie nie mam już problemów, jak zacznę pisać, palce same płyną po klawiaturze, rzadko coś kasuję, prędzej przestawiam kolejność.
Jak piszę?
Wcześniej pisałam w ciszy, ostatnimi czasy nie mogę się obejść bez odgłosów kawiarni Coffitivity. Gdy tylko mam coś napisać, czy to na bloga, czy do pracy, muszę mieć włączone te dźwięki, naprawdę lepiej się przy nich koncentruję. Kiedy piszę, nie piję niczego i nie jem, nie lubię się rozpraszać, więc staram się też w ogóle nie odchodzić od laptopa, póki nie skończę wpisu. Co ciekawe, gdy ktoś mnie w tym czasie zagadnie, jakoś mi to nie przeszkadza, potrafię po chwili bez problemu wrócić do przerwanej myśli.
Czasem trzeba się zmuszać
Chcę pisać codziennie, już jakiś czas temu sobie to postanowiłam. Wynika to głównie z ilości moich pomysłów na wpisy i z ilości tematów (patrz: kategorie), na jakie chcę i lubię pisać. Jestem w gorącej wodzie kąpana i chciałabym o tym wszystkim napisać Wam już, teraz, zaraz! Nie będę Was jednak oszukiwać, że zawsze, dzień w dzień, siadam z wielką przyjemnością do wpisu. Oczywiście, uwielbiam pisać i dzielić się przemyśleniami i pomysłami z czytelnikami, ale jestem tylko człowiekiem - bywam zmęczona, rozdrażniona, i czasem po prostu mam ochotę rzucić wszystko w cholerę i przespać cały dzień. Czasem nie mam za wiele czasu i mam wybór - nowy wpis albo chwila odsapnięcia... Wtedy jednak się zmuszam do pisania - kiedy przełamię swój opór, piszę z taką łatwością jak zwykle. Motywuje mnie do tego właśnie ułożona wcześniej tygodniowa lista wpisów - wiem, że jeśli dziś nie opublikuję tego, co sobie zaplanowałam, nie opublikuję tego również w ciągu najbliższych kilku dni, bo mam już przecież zaplanowane inne tematy, a na kolejny tydzień pewnie przyjdzie kolejna masa pomysłów i znów "dzisiejszy" wpis przesunie się w bliżej nieokreśloną przyszłość. Zmuszam się więc czasem, zazwyczaj to jedynie takich dni w miesiącu, ale po napisaniu "wymuszonego" wpisu jestem zeń mimo wszytko zadowolona, gdy go czytam, jeszcze przed publikacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz