Zdziwiłam się, gdy się okazało, że mój chłopak ma tylko 2 pary "codziennych" spodni. Jemu to wystarcza - jak jedne są w praniu, to chodzi w drugich. A przecież nie powinnam się dziwić, bo sama mam ubrania, o których nawet nie pamiętam, że je mam, a i tak ciągle chodzę w tych samych!
Na początku grudnia, jak wiecie, oficjalnie przeprowadziłam się ze wszystkimi swoimi gratami do Jacka i... dalej mam traumę. Nie przez mieszkanie razem, to akurat jest super, ale przez sam proces przeprowadzki. Szkoda, że nie liczyłam, ile w sumie godzin się pakowałam (wciąż nie jestem w 100% rozpakowana, bo nie ma miejsca w szafach na wszystkie te moje ubrania) i jak wiele czasu zajęło przewiezienie tego wszystkiego. Chociaż... nie, właściwie dobrze, że tego nie wiem, bo pewnie bym się załamała, przeliczając to na czas, który mogłabym poświęcić np. na czytanie książek (bo na to ZAWSZE czasu zbyt mało).
Rozpakowując się i upychając moje rzeczy po różnych zakamarkach mieszkania, uderzyło mnie, jak wiele tego cholerstwa nagromadziłam przez 9 lat. Pamiętam jak dziś - przyjechałam do Wrocławia z jedną dużą sportową torbą podróżną. Zmieściłam tam cały swój niezbędny dobytek, by zacząć życie w nowym miejscu. Dobytek ów stanowiły głównie ubrania i chyba jakieś książki. To mi wtedy do szczęścia starczyło. Dziś, gdybym pakowała się do takich samych toreb podróżnych, nazbierałoby się ich pewnie z 30. Minimum. Nie potrafię tak do końca w wyobraźni upakować tego ogromu rzeczy, które nachomikowałam, ale to, czego jestem pewna, to że ich ilość... po prostu mnie przeraziła. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ponad 2 miesiące bez nich funkcjonowałam, mieszkając u Jacka jeszcze nieoficjalnie i mając u niego jedynie 2 wąskie półeczki ze swoimi ubraniami, 2 pary butów i kilka naprawdę podstawowych kosmetyków (gdy zaczęłam pakować te wszystkie, które miałam w poprzednim domu, wyszedł tego pełen duży wór, który... wciąż leży u nas w przedpokoju i czeka, aż się nim łaskawie zajmę). Nie czując wtedy, by mi czegoś brakowało.
Dziś jestem w nowym domu razem z całym swoim majdanem i czuję się z tym zwyczajnie źle. Bo mam ubrania, o których nawet nie pamiętam, że je mam, a chodzę ciągle w tych samych (jak w domu mieszkają 3 osoby i jedną z nich jest dziecko, pranie puszcza się niemal codziennie, więc można na zmianę nosić kilak tych samych ulubionych zestawów ubrań). Bo podczas rozpakowywania kilka razy mocno zdziwiłam się na widok butów, w których wyszłam może raz czy 2 razy i natychmiast o nich zapomniałam (przy czym tej ilości butów nie mam takiej znów zawrotnej w porównaniu do wielu zarabiających na siebie kobiet w moim wieku, bo "jedynie" ok. 30 par, ale dla mnie ta liczba jest kosmiczna - to zdecydowanie ZBYT wiele). Bo pełno mam niezapisanych kartek, zeszytów, notesików, które kupiłam z wyraźną chęcią tworzenia (własnych treści) i uczenia się (rosyjskiego, angielskiego, hiszpańskiego), ale brakło mi czasu, by je wypełnić moim paskudnym pospiesznym pismem. Bo mam tyle książek, których jeszcze nie zdążyłam przeczytać (brak czasu znów, znów, znów!), a które muszą na podłodze grzecznie czekać, aż ogarniemy nowe półki. Są jeszcze pamiętniki, do których nigdy nie wracam w obawie przed falą żenady (wróciłam do nich raz i wystarczy) i inne zbierające kurz pamiątki typu bilety z koncertów czy teatru. Są pudełka pełne jeszcze papierowych wtedy listów, choć pisanych, gdy już mejle istniały, a internet się upowszechniał. Mam też mnóstwo płyt z filmami i muzyką, gdy przecież obecnie niemal wszystko można obejrzeć/przesłuchać online czy nawet za darmochę wypożyczyć (mediatekę mam kilka przystanków od domu). I co jeszcze mam? Właściwie... sama dobrze nie wiem!
I po co to wszystko?
Po co mi to wszystko, gdy do szczęścia wystarczy mi ciepłe i wygodne ubranie, duży kubek na gorącą herbatę i dobra książka z biblioteki (ostatnio Kundelek ma urlop, ale i tam czeka długa kolejka książek do rychłego przeczytania)? No dobra, jeszcze wygodne łóżko, ładna pościel i kilka garnków na krzyż, żeby było w czym ugotować obiadek (bo lubię gotować). Zapewne parę niezbędnych rzeczy by się jeszcze znalazło, ale jedynie PARĘ, a nie tysiąc pięćset sto dziewięćset, co prawdopodobnie jest przybliżoną liczbą moich wszystkich klamotów. Ja naprawdę nie chcę tego wszystkiego, nie potrzebuję tego! Nie cieszy mnie sam fakt posiadania, za duża na to jestem. Mnie ten fakt raczej męczy... Ale niech no tylko nadejdzie styczeń i moje upragnione wolne, już ja się wezmę za bary z tym chomikowaniem, jeszcze zobaczycie!
źródło zdjęcia |
Rozpakowując się i upychając moje rzeczy po różnych zakamarkach mieszkania, uderzyło mnie, jak wiele tego cholerstwa nagromadziłam przez 9 lat. Pamiętam jak dziś - przyjechałam do Wrocławia z jedną dużą sportową torbą podróżną. Zmieściłam tam cały swój niezbędny dobytek, by zacząć życie w nowym miejscu. Dobytek ów stanowiły głównie ubrania i chyba jakieś książki. To mi wtedy do szczęścia starczyło. Dziś, gdybym pakowała się do takich samych toreb podróżnych, nazbierałoby się ich pewnie z 30. Minimum. Nie potrafię tak do końca w wyobraźni upakować tego ogromu rzeczy, które nachomikowałam, ale to, czego jestem pewna, to że ich ilość... po prostu mnie przeraziła. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ponad 2 miesiące bez nich funkcjonowałam, mieszkając u Jacka jeszcze nieoficjalnie i mając u niego jedynie 2 wąskie półeczki ze swoimi ubraniami, 2 pary butów i kilka naprawdę podstawowych kosmetyków (gdy zaczęłam pakować te wszystkie, które miałam w poprzednim domu, wyszedł tego pełen duży wór, który... wciąż leży u nas w przedpokoju i czeka, aż się nim łaskawie zajmę). Nie czując wtedy, by mi czegoś brakowało.
Dziś jestem w nowym domu razem z całym swoim majdanem i czuję się z tym zwyczajnie źle. Bo mam ubrania, o których nawet nie pamiętam, że je mam, a chodzę ciągle w tych samych (jak w domu mieszkają 3 osoby i jedną z nich jest dziecko, pranie puszcza się niemal codziennie, więc można na zmianę nosić kilak tych samych ulubionych zestawów ubrań). Bo podczas rozpakowywania kilka razy mocno zdziwiłam się na widok butów, w których wyszłam może raz czy 2 razy i natychmiast o nich zapomniałam (przy czym tej ilości butów nie mam takiej znów zawrotnej w porównaniu do wielu zarabiających na siebie kobiet w moim wieku, bo "jedynie" ok. 30 par, ale dla mnie ta liczba jest kosmiczna - to zdecydowanie ZBYT wiele). Bo pełno mam niezapisanych kartek, zeszytów, notesików, które kupiłam z wyraźną chęcią tworzenia (własnych treści) i uczenia się (rosyjskiego, angielskiego, hiszpańskiego), ale brakło mi czasu, by je wypełnić moim paskudnym pospiesznym pismem. Bo mam tyle książek, których jeszcze nie zdążyłam przeczytać (brak czasu znów, znów, znów!), a które muszą na podłodze grzecznie czekać, aż ogarniemy nowe półki. Są jeszcze pamiętniki, do których nigdy nie wracam w obawie przed falą żenady (wróciłam do nich raz i wystarczy) i inne zbierające kurz pamiątki typu bilety z koncertów czy teatru. Są pudełka pełne jeszcze papierowych wtedy listów, choć pisanych, gdy już mejle istniały, a internet się upowszechniał. Mam też mnóstwo płyt z filmami i muzyką, gdy przecież obecnie niemal wszystko można obejrzeć/przesłuchać online czy nawet za darmochę wypożyczyć (mediatekę mam kilka przystanków od domu). I co jeszcze mam? Właściwie... sama dobrze nie wiem!
I po co to wszystko?
Po co mi to wszystko, gdy do szczęścia wystarczy mi ciepłe i wygodne ubranie, duży kubek na gorącą herbatę i dobra książka z biblioteki (ostatnio Kundelek ma urlop, ale i tam czeka długa kolejka książek do rychłego przeczytania)? No dobra, jeszcze wygodne łóżko, ładna pościel i kilka garnków na krzyż, żeby było w czym ugotować obiadek (bo lubię gotować). Zapewne parę niezbędnych rzeczy by się jeszcze znalazło, ale jedynie PARĘ, a nie tysiąc pięćset sto dziewięćset, co prawdopodobnie jest przybliżoną liczbą moich wszystkich klamotów. Ja naprawdę nie chcę tego wszystkiego, nie potrzebuję tego! Nie cieszy mnie sam fakt posiadania, za duża na to jestem. Mnie ten fakt raczej męczy... Ale niech no tylko nadejdzie styczeń i moje upragnione wolne, już ja się wezmę za bary z tym chomikowaniem, jeszcze zobaczycie!
________________________
Jakbym o sobie czytała. Najgorsze jest to, że nie potrafię się niczego pozbyć. Bo może się przyda, bo może założę, użyję, przeczytam, Bo może schudnę, zgrubnę, przerobię, oddam komuś...
OdpowiedzUsuńRzeczy zaczynają mnie przytłaczać. Po przeprowadzce mam niby więcej miejsca, ale to miejsce jest już zapełnione! I wiesz co, też mnie to nie cieszy:/
Ja też mam o wiele więcej miejsca po przeprowadzce, przynajmniej jeśli chodzi o powierzchnię mieszkalną, ale nie ma na tyle szaf, bym mogła to wszystko upchnąć... Jacek ma zabudować garderobę i wtedy wszystko się ładnie zmieści, ale mam nadzieję, że do tej pory zdążę jednak pozbyć się nadmiaru
UsuńMam tak samo, ostatnio się przeprowadzałam z miasta do miasta (300km) i kiedy zobaczyłam co zachomikowałam przez trzy lata to ugięły się pode mną kolana ;_;
OdpowiedzUsuńmam tak samo, trzy lata temu zmieniałam mieszkanie. jezu chryste, byłam przerażona, że potrafiłam tyle rzeczy uzbierać w ciągu raptem 10 lat. do tej pory mam problem z miejscem w mieszkaniu, nie umiem się zmobilizować do remanentu i pozbycia się tych klamotów. mam nadzieję, że Tobie się uda to ogarnąć i przy okazji napiszesz tekst, który nam (chomikom) pomoże ;)
OdpowiedzUsuńTeż mam nadzieję, że mi się uda to ogarnąć - jeśli tak, na pewno spłodzę tekst ;)
UsuńJa mam już trochę przeprowadzek za sobą i za każdym razem jest tylko gorzej. Nie liczę przenoszenia mebli, bo skoro je mam to wędrują ze mną z mieszkania do mieszkania (czasami coś zostawiam, np. szafa po kilku przeprowadzkach nie nadawała się już do kolejnej - vivat Ikea). Ale same graty. Zawsze jest jedno wielkie wyrzucanie worów z tym, czego nie potrzebuję, ale nadal pełno walizek wędruje dalej.
OdpowiedzUsuńCzeka mnie teraz wyprowadzka zagranico i ciekawe jak ja ten cały dobytek ogarnę. Chyba wreszcie trzeba będzie go porządnie zredukować.
Ja przy tej ostatniej przeprowadzce własnie nie robiłam za bardzo superporządków, wywaliłam tylko ewidentne śmieci, a żeby robić generalne porządki szkoda mi jednak było czas, więc pakowałam wszystko do worów i kartonów jak leci, byle tylko jak najszybciej mieć to za sobą...
UsuńSkąd ja to znam. Jak ostatni raz się przeprowadzałam to pakowałam się kilka dni. Po nowym roku również wezmę się za moją szafę i będzie akcja " bez sentymentów " :)
OdpowiedzUsuńU mnie to samo! Mam zamiar zrobić takie paczki ubrań i wystawić na allegro, np. 10 ciuchów za 5 dych, a jak to nie wyjdzie, to najwyżej komuś oddam albo ogarnę jakieś swapy
Usuńmam to samo. Ty chyba jakiś czas temu pisałaś o rocznym odwyku od kupowania ubrań, nie? ja nic takiego sobie nie ustalałam, ale właśnie się zorientowałam, że od roku chyba nie kupiłam nic do ubrania (no oprócz staników, ale one mi na prawdę były potrzebne). i nie czuję się jakoś źle. w ogóle tego nie zauważyłam. część ubrań zniszczyła się już i poszła na szmaty. a ja wciąż mam ich za dużo. i wciąż mam takie, których nie założyłam jeszcze ani razu. z jednej strony to dobrze, bo nie muszę jeszcze długo prawie nic kupować, więc oszczędzam czas i pieniądze. ale z drugiej strony to rzeczywiście dość niepokojące.
OdpowiedzUsuńtak, odwyk mi się niedawno skończył, raz miałam wielki szał zakupów i do tej pory cisza, nic nie kupuję, ale i tak mam tych szmat za dużo, a one się nie niszczą, moje ulubione są chyba dobrej jakości, a reszta widocznie jest za rzadko noszona, by miała szansę się zniszczyć...
UsuńJak wszyscy posiadasz mnóstwo rzeczy o których zapomniałaś a w momencie kupna ich wydawało Ci się, że one są Ci bardzo potrzebne przynajmniej ja tak mam. Najlepiej takich rzeczy się pozbyć (wiem, że może Ci być ich szkoda) ale uwierz mi, że i tak Ci się nie przydadzą skoro o nich zapomniałaś już...
OdpowiedzUsuńTaaak, to odwieczne pytanie podczas przeprowadzek - skąd się tego tyle wzięło, do cholery? Ostatnio ciągle coś wyrzucam. Nienoszone ciuchy, zniszczone przedmioty, jakieś klamoty bez wartości... Trzeba się wziąć za siebie.
OdpowiedzUsuńja miałam taki koszmar przy przeprowadzce do mojego własnego mieszkania z wcześniej wynajmowanego, wtedy to właśnie dostałam prawda w twarz, ze jestem jednym wielkim zbieraczem, chomikiem i nie wiem jak się jeszcze nazwać. No ale książki wciąż traktuje jak lokatę kapitału ;)
OdpowiedzUsuń