czyli o tym, jak negocjować odrobienie lekcji, co odpowiadać na trudne pytania, i jak nie traktować dziecka "po macoszemu".
Jak wielokrotnie podkreślałam - nie chcę mieć dzieci. Nigdy nie chciałam. Od zawsze wiedziałam, że nigdy nie urodzę i nie będę mamą nikogo prócz moich kotów. Cóż, faktycznie nie urodziłam i faktycznie nie zostałam mamą. Za to los postanowił spłatać mi figla i zrobił mnie macochą!
Na początku naiwnie myślałam, że będę taką macochą-kumpelą, która nigdy w życiu nie skala się nakazaniem dziecku, by odrabiało lekcje albo szło się myć. Miałam być taką fajną "mamuśką". Gdy Zuza zada mi tzw. trudne pytanie, zamiast się głowić, co odpowiedzieć, miałam rzucać "spytaj taty". Wcale nie miałam w żaden sposób wpływać na jej wychowanie. Nie chciałam tego! Miałam być zupełnie obok. Niestety, i te plany nie wypaliły.
Musiałam w końcu wziąć na klatę fakt, że - czy tego chcę czy nie - wywieram na Zuzę wpływ, a więc jakoś jednak mam udział w jej wychowaniu. Przecież razem mieszkamy, a mieszkając z dzieckiem jednak mimowolnie spędza się z nim czas, niemalże dzień w dzień. Dziecko obserwuje, jak się taki człowiek, z którym na codzień obcuje, zachowuje i jaki ma stosunek do świata, jak ogarnia życie, i notuje sobie to gdzieś w podświadomości. Jeśli coś je ciekawi, to pyta - tego, kto akurat jest pod ręką - i chce poznać odpowiedź już, teraz, zaraz. Ma w nosie, czy temat jest niezręczny. Chce wiedzieć i już! Gdy to wszystko w końcu do mnie dotarło, trochę się przeraziłam. Nie chcę mieć na sumieniu źle wychowanego nieradzącego sobie w życiu dziecka - to byłoby przecież coś strasznego!
Druga sprawa, którą zrozumiałam, to to, że jeśli nie ma się dziecka w głębokim poważaniu, to nie da się być taką luzacką mamuśką, która nie macza palców w dziecięcych obowiązkach. Bo jednak dzieci, jak to dzieci, wcale nie rwą się do tego, żeby odrabiać lekcje, sprzątać swój pokój i kłaść się spać, kiedy jest na to pora. A już zupełnie nie rwą się do tego, żeby sprzątać kocie kuwety (co, niestety, musi być udziałem wszystkich domowników, gdy w domu mieszka sześć kotów)! Tak że, chcąc nie chcąc, czasem trzeba dziecko zagonić do obowiązków, a nie zawsze działa zwyczajna sugestia "a lekcje odrobione?" (pf, prawie nigdy nie działa!). Niestety, niestety.
Jak więc wychowywać nie swoje dziecko? Jak powiem "jak swoje", to to żadna rada nie będzie, bo skąd człowiek bezdzietny ma wiedzieć jak wychowywać JAKIEKOLWIEK dziecko. Ja bym chyba parsknęła śmiechem, jakby mi ktoś takiej rady udzielił. No bo jak swoje to znaczy jak? Cóż, mnie się wydaje, że chyba trzeba to po prostu wyczuć, metodą prób i błędów... Ja, niemająca wcześniej za wiele z dziećmi do czynienia, zupełnie nie wiedziałam na początku, z czym to się je. Zaczęłam więc po prostu papugować Jacka. On ma z Zuzą bardzo fajny kontakt, więc starałam się (i wciąż to robię, rzecz jasna) zachowywać wobec niej tak samo jak on. Kiedy więc się tylko da, preferuję podejście partnerskie - jak równy z równym. W końcu 11 lat to już całkiem duży dzieciak i wiele rozumie, nawet jeśli czasem dla swojej własnej wygody udaje, że wcale nie. A jak się dzieciak nie da traktować jak dorosły, tupie nóżką i wraca do roli dziecka, to fajnym sposobem są negocjacje. U nas wygląda to na przykład tak: Zuzie nie chce się wieczorem sprzątać kuwet, ale że to jej kolej i wie, że się nie wymiga, przychodzi i mówi "mogę dzisiaj sobie odpuścić sprzątanie kuwety, ale jutro posprzątać i rano i wieczorem?". Albo mamy w planach oglądanie wieczorem we trójkę jakiegoś filmu, ale Zuza strasznie zwleka z lekcjami, i wtedy jej uświadamiam "jak szybko odrobisz lekcje, to włączymy sobie film, nawet możesz dzisiaj Ty wybrać, ale jak będziesz się tak guzdrać, to w końcu w ogóle nie obejrzymy, bo będzie już późno i będziesz musiała iść spać". Czasem trzeba stanowczo (bardzo ciężko mi to przychodzi i zawsze mam potem wyrzuty sumienia), czasem trzeba powtórzyć kilka razy, ale w końcu się jakoś udaje. I wtedy lekcje są odrobione i nawet pokój posprzątany... Jedno, czego u nas nie ma i na co z pewnością bym sobie nigdy nie pozwoliła, to krzyk. Krzyczenie na dziecko to strasznie niefajna rzecz, więc my się tak nie bawimy.
No dobra, a co z trudnymi pytaniami o seks i sprawy okołoseksualne? Cóż, to też trzeba wziąć na klatę i zaspokajać dziecięcą ciekawość... Bez spiny, bez terminologii zbyt naukowej, ale też nie wulgarnie, po prostu po ludzku, trzeba dziecku wytłumaczyć niektóre rzeczy. Zazwyczaj ono pyta z czystej ciekawości, a nie dlatego, że faktycznie temat je superfascynuje. Ot, usłyszało gdzieś jakieś słowo, i chce wiedzieć, co to znaczy. Zresztą o rozmowach z dzieckiem na te tzw. trudne tematy jeszcze pewnie napiszę, bo to temat-rzeka i całe mnóstwo rzeczy, o których fajnie byłoby sobie tu na blogu podyskutować z Wami, nasuwa mi się na myśl...
Wracając jednak do ogólnego tematu wychowywania dziecka partnera... Poza tymi momentami, kiedy muszę być troszkę bardziej stanowcza i zagonić Zuzę do obowiązków, jesteśmy właściwie jak psiapsióły. Pomijając, rzecz jasna, różnicę wieku. Robimy razem różne rzeczy i po prostu fajnie się bawimy. To w końcu córka mojego chłopaka, więc zależy mi na tym, żebyśmy miały ze sobą dobry kontakt, nie chcę jej traktować, jak to się brzydko mówi, po macoszemu. A poza tym sama jestem dużym dzieckiem, więc organizowanie wspólnie z Zuzą teatrzyku cieni (ostatni seans nosił tytuł "o zakonnicy napadniętej przez niesfornego Janusza") czy planowanie jej urodzin to dla mnie taka sama (a czasem podejrzewam, że nawet większa) frajda, jak dla niej!
Jeśli chodzi o rozmowy z dzieckiem na tematy seksualne i te do nich zbliżone, to chętnie o tym poczytam :) Wiele razy się zastanawiałam, jak ja będę rozmawiać o tym ze swoim dzieckiem, chociaż póki co nie mam i w najbliższej przyszłości nie planuję :)
OdpowiedzUsuńJako przyszły pedagog i osoba z podobno specyficznym (choć już chyba niezbyt) podejściem do dzieci i ich wychowywania powiem: TO JEST DOBRE. :D
OdpowiedzUsuńJeszcze dwa lata i będą tablety,ajfony,grzyweczka i inne klimaty....OBY NIE.
OdpowiedzUsuń:D
Ajfon to może nie, ale smartfona ma, a tablet by chciała :D
UsuńGdzie jest matka tego dziecka,w życiu bym nie dała córki pod opieke obcej baby.
OdpowiedzUsuńGdybyś była w takiej sytuacji, to mogłabyś sobie co najwyżej pogadać, i tak by to nic nie dało, bo nie tylko matka podejmuje decyzje odnośnie dziecka, ojciec ma do tego TAKIE SAMO prawo ;)
UsuńA ojciec "obcemu chłopu" może oddać? Bo jakoś nikt nie oburza się, kiedy rozwódka zakłada nową rodzinę. No i dziewczynka nie jest pod opieką Mortycji, tylko swojego taty, a, że tata ma nową dziewczynę? Lajf. Mama być może też kogoś ma. Opieka może być łączona. Serio, to, że dziecko po rozstaniu rodziców ma wciąż ojca, nie powinno dziwić.
UsuńLilka
No tak...Bo przecież matka jest zawsze najlepszą opcją, nie ma wcale patologicznych matek przy których dzieci popadają w nerwice albo depresje...(To tak abstrahując od stanu faktycznego, nie oceniam mamy Zuzy)
UsuńLitości...
Jak czytam te Twoje notki Mortycja to od razu mi się humor poprawia, może nie zawsze się ze wszystkim zgadzam, ale bardzo lubię je czytać :D Szczególnie te o Zuzi, mam wrażenie jakbym czytała o swojej kuzynce :)
No dobrze, teraz cisza bo ojciec rzeczowego Dziecka się wypowie...
OdpowiedzUsuńZuzia ma tatę i mamę, oboje rodzice angażują się w wychowanie i rozwój Dziecka. I to jest największy sukces w tej sytuacji, że po rozstaniu Zuza ma nadal taki sam kontakt z obojgiem rodziców! Zaangażowania w opiekę nad Zuzą ze strony "macochy" mogła by pozazdrościć Zuzi niejedna osoba i za to chylę czoło przed J.R. :)
By wygłaszać opinie na temat "oddawania córki pod opiekę obcej babie", wypadałoby się zapoznać pierwej z sytuacją... Bo słabe jest... Bardzo...
Pozdrawiam Wszystkich
Zły Ojciec
Eee Morti różnica wieku nieduża między wami i niedługo już może na impry razem będziecie wychodzić.
OdpowiedzUsuńA zły tata zajmie się waszymi kotymi hehehehe
Natka