Blogger templates


...KATEGORIE:.......DIY.......KULINARNIE....... KULTURA I SZTUKA.......LUMPEKSY.......MODA.......MOIM ZDANIEM.......ZDROWIE I URODA..

czwartek, 26 lutego 2015

POSZYJEMY, ZOBACZYMY

Moje wrażenia na gorąco z nauki szycia - o tym, co okazało się zaskakująco łatwe; na co najwięcej psioczę; czego się panicznie boję.  Plus DIYnspiracje dla początkujących szwaczek!
Od dawien dawna pragnęłam nauczyć się obsługi maszyny. Rodzicielka ma (czy raczej miała) w domu starego naprawdę dobrego Łucznika i obiecała, że jak ogarnę obsługę, to sobie będę mogła wziąć pożyczyć i szyć, ile dusza zapragnie. Nastąpiła zbieżność interesów, bo ja dotąd szyłam jedynie ręcznie, co było dość praco- i czasochłonne, i wreszcie, po wielu miesiącach zwlekania... w końcu to ogarnęłam!

OGARNĄĆ TO SAMEMU CZY IŚĆ NA KURS?
Oczywiście, można wziąć instrukcję obsługi, odpalić tutoriale na youtubie i samemu się wszystkiego nauczyć, ale ja jednak wolałam, by podstawy ktoś mi przekazał. Tak się złożyło, że mieszkam niedaleko kawiarni-pracowni krawieckiej Róży Rozpruwacz... To plus fakt, że słyszałam o niej wiele dobrego, zadecydowały, że zapisałam się na kurs. Marzyły mi się dłuższe warsztaty, ale hajs przesądził sprawę i zapisałam się na jednorazowe 3-godzinne zajęcia z podstaw obsługi maszyny. Jakby kogoś interesowały, to kosztują 60 zł i odbywają się w czwartki o 17-ej. Jak sądzę, jeśli ktoś nie ma dwóch lewych rąk, to takie warsztaty mu w zupełności wystarczą, resztę można wyćwiczyć sobie w domu, bo reszta to już technika. Jeśli macie maszynę, to polecam ją na te zajęcia wziąć, to od razu nauczycie się ją ogarniać, bo wiadomo - różne modele się między sobą jednak różnią. Ja o tym nie wiedziałam, więc swojej maszyny nie wzięłam, ale Rodzicielka mi pokazała, co i jak, a mając już podstawy, w mig to ogarnęłam. Teraz dużo ćwiczę (dużo przy tym klnąc, bo brak mi cierpliwości i wychodzi na jaw moja niedokładność) i - mam nadzieję - idzie ku dobremu!

NAJTRUDNIEJSZE I NAJGORSZE W TYM CAŁYM SZYCIU...
Najgorszą dla mnie informacją podczas kursu u Róży było to, że... trzeba prasować! A ja, cholera, nie prasuję z zasady. Nigdy! Kolejną niefajną rzeczą jest to całe przygotowanie do szycia - przewleczenie i nawleczenie na igłę nitek (w nowych maszynach są strzałki, więc to banał, ale w starych nie ma tak hop siup!), pamiętanie o odpowiednim naciągu nici, wreszcie wyrysowanie i wycięcie wykroju i odpowiednie poupinanie go, żeby się potem podczas szycia nie poprzesuwał, nie pofałdował i nie uciekł. Jak się to wszystko już zrobi, to reszta idzie jak z płatka... No, prawie. Jeszcze zależy, co szyjecie. Ale ogółem, jak się już to całe cholerstwo przygotuje, to samo szycie już w miarę idzie, a na pewno jest łatwiejsze i przyjemniejsze. Gorzej, gdy coś nie wyjdzie i trzeba pruć. Oj, prucie to moja zmora! Zawsze zaszyję tak ciasno (tak sobie ścieg ustawiam, żeby się porządnie zszyło), że potem nie da rady spruć! Ostatnio na przykład kiepsko (krzywo po prostu) zszyłam Jackowi spodnie i gdy wreszcie wzięłam się za bary z pruciem, to... wyrąbałam mu na dupie dziurę. Mode "chujowa pani domu" on.

CHWILE MROŻĄCE KREW W ŻYŁACH
Oczywiście wiedziałam, że igła może się złamać, ale nikt mi nie powiedział, że może mi strzelić z wielką siłą w twarz i na przykład pozbawić mnie oka. A tak się ostatnio prawie stało! No... centymetr wyżej i dziś moje stylizacje byłyby wzbogacone o gustowną przepaskę na oko. Ale i te mrożące krew w żyłach momenty nie zniechęciły mnie do szycia - po prostu teraz szyję w okularach ochronnych (serio serio) i polecam taki styl. Ba, nim to się stało poważnie obawiałam się, czy będę potrafiła zmienić igłę (bo nikt mi tego nie pokazał), a okazało się, że to zupełnie intuicyjny banał! 
Kolejne ciężkie chwile przeżyłam wczoraj, gdy kończyłam szyć torebkę. Najpierw zupełnie niechcący spadła mi stopka (głupia ja, zaczęłam szyć ze stopką w powietrzu!) i miotałam się w niewiedzy, jak ją z powrotem umieścić. Na szczęście w końcu przyszło mi do głowy, żeby zamiast kombinować samemu i rwać włosy z głowy, po prostu sprawdzić w książeczce z instrukcją obsługi. Potem znów przeżyłam chwile prawdziwej grozy, gdy maszyna przestała działać, a zaczęła wydawać dziwne odgłosy. Gdy mój superbohater złota rączka zdjął obudowę maszyny, okazało się, że zerwał się pasek napędowy. Całe szczęście, że niedaleko mnie jest taki super pan, co naprawia maszyny, więc szybko nowy pasek nabyłam drogą kupna i Jacek mi go ładnie założył. I znów mogłam radośnie szyć zupełnie nie przejmując się coraz bardziej rosnącą liczbą połamanych igieł.

WIERZĘ W HAPPY END
Mimo tego, że szycie to nie takie hop siup i zawsze na początku coś pójdzie nie tak, tu źle podjedzie i się pofałduje materiał, tam się zrobi buła z nitki, bo za słaby naciąg, albo igła strzeli Ci w twarz przyprawiając o palpitacje serca i soczyste wiązanki przekleństw, to... jest radocha, jest totalna zajawka na to szycie! Mimo, że, jak dotąd (w ciągu dwóch tygodni), udało mi się uszyć do samego końca jedynie pięć rzeczy, z czego jedna to torba na warsztatach u Róży (a tam już materiał był ładnie wymierzony i wycięty), to wierzę jestem pewna, że ćwiczenie czyni mistrza i że za jakiś czas będę w stanie uszyć wszystko, co tylko sobie wymyślę (wtedy zapewne moja szafa będzie składała się jedynie z kombinezonów, hehe). Wtedy to razem z maszyną trzymając się za ręce oddalimy się, radośnie podskakując, w stronę słońca i będziemy żyć długo i szczęśliwie!



Na początek, gdy się dopiero człowiek uszy tajemnej sztuki krawieckiej, lepiej szyć rzeczy małe, żeby widzieć całość - po prostu łatwiej to ogarnąć. Dlatego też polecam materiały brać z lumpeksu - najlepsze wzory mają... piżamy! Są one co prawda cienkie, ale od czego są podszewki? Ja jako podszewki obecnie używam jednokolorowej zasłony, jest z bardzo fajnego materiału i też ją kupiłam na lumpie za jakieś grosze. W celu nabycia rzeczy w ładne wzory polecam pójść do lumpeksu dzień przed dostawą nowego towaru, wtedy jest najtaniej, a z pewnością coś fajnego dostaniecie (piżam jest zawsze dostatek, zwłaszcza w Econom Class czy Second hand from London). Dobra, to były takie dobre rady cioci Mortysi, ale przejdźmy do rzeczy - oto kilka ciekawych pomysłów, na których można ćwiczyć swą technikę... Ja czuję, że wypróbuję je wszystkie!

PS. A tym, co uszyłam chwalę się na bieżąco na insta. We wpisie też kiedyś się pochwalę, ale do tego trzeba ładnych zdjęć, więc muszę być miła dla Jacka...

źródła zdjęć i tutoriale: kieszonka na ipoda/telefon; spódnica; pasek do aparatu; duża kosmetyczka; torby na śmieci w podróży; kanapowy organizer; mała płaska kosmetyczka.

________________________

Podoba Ci się wpis? Polub mnie na Facebooku,  obserwuj na Bloglovin lub Twitterze!

6 komentarzy:

  1. Mam ekstra maszynę i kiepski zdanie na temat swego maszynowego szycia, ale chyba spróbuję :) okulary ochronne to strzał w dziesiątke, zakupie bo jeśli coś ma we mnie trafić to zawsze w oko. Powodenia w szyciu, będę zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja mam starą maszynę, z lat 80, ale bardzo porządną, zresztą podobno te stare Łuczniki są nie do zdarcia :D

      Usuń
  2. Masz rację stare maszyny są bardzo wytrzymałe, ja mam nową, dostałam w prezencie od męża, ale parametry i możliwości ma super, muszę na nią tylko czas znaleźć ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój Łucznik jest z 74 Roku i jest świetny :) Kupuję spodnie jeansowe w lumpach, skracam je i podszywam na maszynie. Mortysiu podjadę was odwiedzić i pokarzesz mi jak szyje się taką torbę zakupową. Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że do Ciebie trafiłam :-) Obserwuję :-) Sama się uczę szyć, na razie jestem na etapie spódnic, zapraszam jeśli masz ochotę :-) Szycie na pewno nie jest prostą sztuką, ale ile daje frajdy, nawet te najprostsze rzeczy cieszą bardzo :-) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń