Blogger templates


...KATEGORIE:.......DIY.......KULINARNIE....... KULTURA I SZTUKA.......LUMPEKSY.......MODA.......MOIM ZDANIEM.......ZDROWIE I URODA..

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

PRZESZŁABYM NA WEGANIZM, ALE...

A jaka jest Twoja wymówka przeciwko weganizmowi? Boisz się o swoje zdrowie? Za bardzo kochasz ser? Myślisz, że nie dasz rady? Czy po prostu masz to gdzieś?

Gdy rozmawiam z moimi, w większości wszystkożernymi, znajomymi na temat weganizmu (przy czym zazwyczaj ten temat wychodzi od nich, z czystej ciekawości), często słyszę tekst "ja bym w sumie mogła być weganką/mógł być weganinem, ALE..." I następuje litania wymówek. "...ale nie mam czasu, żeby gotować" albo "...ale nie wiem, co bym miał(a) wtedy jeść". I takie tam. Oczywiście, ja wiem, że ci znajomi tak naprawdę w ogóle nie myślą o przejściu na weganizm, mówią to tak czysto hipotetycznie, tak samo jak gdybają sobie, co by było, gdyby wygrali w lotto. Ale właśnie dlatego w ogóle o tym weganizmie nie myślą, bo wydaje im się, że to jest jakieś super ekstra wielkie wyzwanie i poświęcenie się... A właściwie poświęcanie się - każdego dnia. Dlatego też w dzisiejszym tekście chciałabym pokazać kilka rozwiązań na takie - wydawałoby się - problemy nie do przeskoczenia na drodze do weganizmu. Bo serio serio, jestem pewna, że weganinem może zostać każdy, tylko trzeba ten proces dostosować pod siebie. Ja przecież też kiedyś jadłam mięso, nabiał, jajka i bardzo to lubiłam (no mięso tak średnio, ale nabiał i jajka były na porządku dziennym). Ba, nie było to  tak dawno, bo jeszcze rok temu!

ARGUMENT 1: NIE DAŁ(A)BYM RADY
Jeżeli jogurt na śniadanie, mięsny obiad, jajecznica na kolację i kawa z krowim mlekiem to twoja codzienność, to bardzo prawdopodobne, że nagle rzucając to wszystko i przechodząc na weganizm nie dasz rady. To nic dziwnego, ciężko zmienia się nawyki żywieniowe, a zmieniać od razu niemal wszystkie to coś niewyobrażalnego! Przynajmniej dla mnie. Ale przecież nie musisz od razu porywać się z motyką na słońce, od czego jest metoda małych kroków? Wyznacz sobie małe cele, np. najpierw zrezygnuj całkowicie z mięsa, które jesz najrzadziej, tak będzie najprościej, a jak Ci się uda, to zmotywuje Cię to do dalszego działania. Albo co drugi obiad rób/zamawiaj bezmięsny. Potem spróbuj zamienić mleko krowie na roślinne. I tak dalej, i tak dalej, do skutku. Nawet jeśli na początek zrezygnujesz jedynie z co drugiego czy nawet co trzeciego mięsnego posiłku, dla zwierząt zrobi to różnicę. Ważne, żeby się nie zrażać!

męcząca wegańska propaganda stąd

ARGUMENT 2: NIE MAM POJĘCIA, CO BYM MIAŁ(A) JEŚĆ NA DIECIE ROŚLINNEJ
Wcale nie musisz od razu układać całego jadłospisu. Od czego są internety? Wegański trend jest coraz bardziej popularny, więc są też i wegańskie blogi, na których znajdziesz przepisy właściwie na każdy posiłek dnia. Poza tym dzięki wegańskim zamiennikom możesz jeść podobnie jak wcześniej, np. owsiankę z roślinnym mlekiem czy kanapki ze słonecznikowym twarożkiem na śniadanie. Masz też na facebooku wegańskie grupy (osobiście bardzo polecam Wegańską Grupę Wsparcia), gdzie na pewno inni, bardziej doświadczeni, weganie Ci doradzą... No i wreszcie jest moja seria wpisów "10 pomysłów na...", gdzie właśnie z myślą o aspirujących lub początkujących weganach podaję pomysły na np. wegańskie śniadania, wegańskie naleśniki czy na wykorzystanie tofu (też na początku za cholerę nie wiedziałam, co z tym zrobić).


ARGUMENT 3: NIE MAM NA TO CZASU
Fakt, że na początku bycia vegan trzeba trochę czasu poświęcić, choćby na czytanie składów produktów (cholerna serwatka jest wszędzie!) czy szukanie przepisów albo nawet wyczajenie knajp dla roślinożerców w swoim mieście... Jak to przeskoczyć? Pytać! Pytać znajomych, pytać na forach, pytać na facebookowych grupach wegańskich. Wiele czasu można zaoszczędzić prostym pytaniem "które dostępne w Carrefourze ciastka są wegańskie?" zamiast czytać etykiety wszystkich po kolei. Czas teoretycznie trzeba mieć też na gotowanie, zwłaszcza mieszkając w małym mieście, gdzie z posiłków wegańskich w knajpie można zamówić co najwyżej frytki. I na to można zaradzić - kupując gotowe posiłki (pierogi z kapustą i grzybami w Biedronce, mniam!) czy gotując na zapas niewymagające wiele pracy i czasu posiłki (zupy, makarony z sosami, naleśniki z farszem na bogato, ryż + warzywa itp.). Pół godziny czy nawet 45 minut raz na 3 dni, żeby ugotować sobie obiad to chyba każdy znajdzie!

ARGUMENT 4: W MOIM MIEŚCIE / W MOJEJ OKOLICY TRUDNO O PRODUKTY WEGAŃSKIE
O ile tofu, parówek sojowych czy innych tego typu zamienników wcale nie trzeba jeść dzień w dzień (a warzywa, owoce, kasze, makarony dostaniecie wszędzie), to są takie roślinne substytuty, których człowiek jednak używa dzień w dzień, np. roślinne mleko - do kawy, owsianek, naleśników itp. itd. Niby mleko można zrobić samemu, ale bądźmy szczerzy - to nie jest ten sam smak (choć zdrowsze takie mleko DIY, to jest ten plus!), no i komu by się chciało? I ten problem da się przeskoczyć - wystarczy po prostu robić większe zapasy w pobliskim większym mieście (jeśli nie macie auta, to bierzecie przyjaciela, plecaczki na plecy i heja na wielkie zakupy!) raz na jakiś czas albo zamawiać przez internet (przy większych zakupach często przesyłka jest gratis!).

ARGUMENT 5: UTRZYMUJĄ MNIE RODZICE, A ONI UWAŻAJĄ WEGANIZM ZA FANABERIE
Ciężka sprawa! Być może rodzicie usłyszeli gdzieś na temat weganizmu, coś przekręcili, coś sobie dodali i wyszło im, że to jakiś kaprys albo i sekta. W takim wypadku często nie ma co przekonywać na siłę, lepiej pokazać jak to wygląda w praktyce. Można na przykład zaproponować, że w weekend samemu gotuje się obiady i w ten sposób rodziców przekabacić, zawsze to jakiś początek. Zawsze można też sobie znaleźć jakieś płatne zajęcie (rozumiem, że możesz jeszcze się uczyć, ale jak poświęcisz kilka popołudni czy co drugi weekend w tygodniu na pracę, to świat się nie zawali, przecież rodzice nie muszą spełniać wszystkich twoich zachcianek), przy którym dorobi się na te wegańskie zamienniki mięsa, nabiału czy jajek.


ARGUMENT 6: ZA BARDZO KOCHAM SER!
Cóż, przechodząc na weganizm może być ciężko z porzuceniem naprawdę wielbionych produktów - mnie trudno było zrezygnować przede wszystkim ze słodyczy (wciąż wzdycham do mleczka w tubce i do bez, gdy widzę je w sklepie!) i pewnie dlatego tak zwlekałam z zostaniem weganką. Ser to akurat mały pikuś i niezbyt mocna wymówka - są na to wegańskie zamienniki, zarówno jeśli chodzi o ser żółty (i ten do kanapek i ten do pizzy), jak i o sery dojrzewające (no dobre, wiem, że je można zrobić, ale nie wiem, czy można je kupić, choć niedługo we Wrocławiu będzie można, bo nono ma się tym zająć!). A jeżeli faktycznie tak trudno Ci porzucić odzwierzęce sery, to może też zastosuj metodę małych kroków - stopniowo zmniejszaj ich ilość wprowadzając w zamian wegańskie zamienniki.

ARGUMENT 7: BOJĘ SIĘ O SWOJE ZDROWIE.
Rozumiem, że obecnie twoja dieta jest dobrze zbilansowana, jesz dużo warzyw, owoców, nie pijesz alkoholu, nie palisz i nie jesz fast foodów? Jeśli tak, szacun (bo zazwyczaj osoby, które tak się martwią o zdrowie wegan same jedzą tak syfiaście jak tylko można), ale i tak dieta roślinna wyjdzie Ci tylko na zdrowie. Wystarczy, że i ją odpowiednio zbilansujesz (wciąż dużo warzyw i owoców, a do tego pestki, orzechy, strączki, kasze, makarony) i będziesz suplementować B12! Rezygnacja z białka zwierzęcego Ci nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie (po raz kolejny polecam w tym miejscu poczytać "nowoczesne zasady odżywiania").



________________________

Podoba Ci się wpis? Polub mnie na Facebooku i obserwuj na Bloglovin!

25 komentarzy:

  1. Podpisuje sie nogami rekami i czym tam jeszcze moge - nie jest trudno przestac jesc mieso... tylko jest sie potem bardziej upierdliwym dla spoleczenstwa :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czy ja wiem? nie wydaje mi się... wiadomo, że znajdą się wśród wegan upierdliwcy, ale to jak chyba w każdej grupie... ja staram się właśnie nie być upierdem i promować weganizm przeze wszystkim w taki pozytywny ludzki sposób, ale o tym już pisałam, więc zapraszam: http://m-ortycja.blogspot.com/2015/03/jak-mowic-o-weganizmie-jak-go-promowac.html ;)

      Usuń
  2. Nie przeszkadzają mi weganie czy wege, ale przeszkadzają wegeterroryści, którzy nie znając człowieka uważają go za gorszego bo je mięso czy ser.
    Sama nie zrezygnuję z mięsa bo strączki nie są dla mnie a wege parówki to zazwyczaj g... chemia, ale ograniczam mięso.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a nie-wege parówki to rozumiem samo zdrowie i zero chemii? ;)

      Usuń
    2. dlaczego straczki nie sa dla Ciebie?

      Usuń
  3. Parę razy już słyszałam 'Chciałabym być weganką/wegetarianką, ale coś tam', krew mnie wtedy zalewa.

    OdpowiedzUsuń
  4. nono ma robić ser? <3


    czego mi brakuje w w/w argumentach to np. funkcjonowania w społeczeństwie. wszystkich tych upierdliwości codziennych - czepiania się rodziny i znajomych, ciągłych pytań, dogryzek, teatralnego wzdychania "no co ja mam ci ugotować jak ty niczego nie jesz" aż po bardziej agresywne reakcje otoczenia. to też daje człowiekowi w kość, nawet jak jest wegetarianinem, przy weganizmie jeszcze się wzmaga. ponadto mam wrazenie, że choćby nie wiem jak unikać konfrontacji (nie domagać się wegańskiego jedzenia, nie poruszac tematu weganizmu) to ludzie i tak reagują obronnie na samą świadomość że ktos jest wegan. dla jednego to nie będzie problem bo ma silną osobowość a innemu będzie to zatruwało zycie.

    no i jeszcze jedna rzecz - sa ludzie którym taka dieta zwyczajnie nie służy, mimo urozmaiconego pożywienia i zbilansowanej diety. źle się czują. albo z góry wiedzą że ich nietolerancje pokarmowe wykluczają tyle produktów że nie da się zbilansowac diety wykluczając kolejne. wiem że wiekszość wegan uważa że weganizm jest hiperzdrową dietą dla każdego i nie ma przeciwskazań ale w życiu bywa róznie

    jasne ze każdy argument da się obalić, stwierdzić "ale przecież można", ja moge to czemu ty bys nie mógł, ale sa tacy co nie dają rady, choćby chcieli. jasne że wiekszości nawet nie chce sie spóbowac i okopują się swoimi "nie mogę bo",

    każdy jest inny - to że ktoś mówi że też kiedys kochał ser a teraz go nie je nie znaczy, że ta druga osoba by tak mogła - ile ludzi rzuciło papierosy czy alkohol i ilu się nie udało? po jednym pojazdy spływają jak woda po kaczce a drugiemu zatruwają życie. jeden potrafi się zorganizować tak zeby ogarnąć co gdzie kupić i więcej czasu na przygotowanie a drugi nie.

    poza tym wiekszość ludzi, nawet wegan, i tak nie opuści swojej strefy komfortu, co mnie szczególnie zaskoczyło (że można na dobra sprawę przewartościować całe swoje życie ale uczepić się jakiejś jednej małej pierdółki i uważać że to niemozliwe do realizacji). jestem ostatnia osoba która wytykałaby komukolwiek jego niekonsekwencję, ale widze np. jak weganie (nie wszyscy ofc, ale spora grupa) ostro trzymają się definicji weganizmu spożywczego żeby tylko nie wciągnac na listę oleju palmowego. nie mówiąc już o tym że niektórzy twierdzą że znalezienie kosmetyków bez subst. poch. zw. i nietestowanych jest niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe. i wręcz że dla zwierząt nie ma to większego znaczenia, i ze to zawracanie głowy, czego do końca nie rozumiem, ale przeczytałam to w dyskusji pod postem Otwartych Klatek i to ktoś od nich tak pisał.
    dla mnie to akurat mniejszy problem, dlatego tak trochę śmieszy mnie gdy ktoś mi mówi że odstawienie sera jest łatwe i że co ja w ogóle gadam, a sam sie smaruje lorealem i twierdzi ze nie może używać zadnego innego kremu i tylko ten jeden na świecie mu służy. albo nie potrafi się rozstać z ciastkami z kerfa i wkreca sobie że produkcja oleju palmowego nie ma nic wspólnego z cierpieniem zwierząt, a niewegańskie sa tylko rzeczy pochodzące od zwierząt, jakby w weganizmie chodziło tylko o to żeby nie wprowadzić sobie do organizmu jakiejś odzwierzęcej substancji.

    jasne że jakiś tam odsetek tru wegan może mnie zniszczyć argumentami, ogarnięciem tematu i własną silną wolą, ale ja jestem zwykłym człowiekiem, któremu nie zawsze wszystko wychodzi, i możliwe, że zawsze będę tylko się "starać" a nie być etyczna wobec zwierząt jak najbardziej się da.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie mnie zdziwiło, że ktoś może bać się "czepiania się rodziny i znajomych, ciągłych pytań, dogryzek, teatralnego wzdychania "no co ja mam ci ugotować jak ty niczego nie jesz"". To jest tak toksyczne, że nawet nie mieści mi się w głowie. Rozumiem, że można liczyć się ze zdaniem innych ale, z całym szacunkiem, o ile rodziny się nie zmieni na cholerę komukolwiek znajomi reagujący w ten sposób. Przecież to jest wybór jak każdy inny. Czy gdyby przewracali oczami bo chcesz iść np. na inne studia niż oni uważają za słuszne to dalej zrezygnowałabyś ze swojego pomysłu? Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek z moich przyjaciół zachowywał się w ten sposób bo to zwykły, dziecinny terroryzm i brak szacunku dla drugiej osoby. Owszem moja mama i babcia na samym początku reagowały podobnie, bo nie wyobrażały sobie jak można żyć bez mięcha i mleka. Z czasem jednak same zaczęły wcinać ze smakiem to co ja gotuję i nie kupują już jajek trójek (nazywanych u nas pieszczotliwie jajkami trujkami od trucia ;) Podsumowując: nie mam na celu ataku na ludzi, którzy boją się opinii swojego otoczenia, ale dla własnego dobra byłoby ją chyba olać. Ludzie się w końcu przyzwyczają a my sami poczujemy, że mamy kontrolę nad własnym życiem ;)

      Usuń
    2. toksyczne jest przejmowanie się czy toksyczne jest robienie takich uwag?
      podałam taki przykład bo wiem, że są osoby, które bardzo się przejmują takim komentowaniem. albo nie lubią na siebie zwracać uwagi w różnych sytuacjach. nie uważam żeby to było toksyczne, może z deka nadwrażliwe. toksyczne to jest czepianie się w ten sposób.
      już nie mówiąc o tym ze żyjesz w kraju w którym 90% niewierzących chrzci swoje dzieci żeby problemów nie miały, wiec jak mają być wychowywane na pewnych swoich przekonań ludzi? nikt sie do tego wprost nie przyzna, ale sporo ludzi przejmuje sie tym co inni pomyślą, i to ich powstrzymuje od jakichkolwiek zmian w diecie.
      ja jestem z osób które średnio się przejmują (nie na tyle żeby zrezygnować z jakichś postanowień) a i tak często mi się gotuje pod czachą i mam ochotę komuś walnąć. znajomych to owszem, powinno się dobierać tak żeby nie zatruwali nam życia, i o ile jest to proste (ktoś cię wkurwia to przestajesz się kontaktować) to jeszcze zostaje cały szereg osób typu rodzina, przyjaciele rodziny, współpracownicy, przypadkowo napotkani ludzie w sytuacjach towarzyskich i zawodowych. nagle okazuje się że każdy ma jakieś zdanie na temat twojej diety. nawet jeśli się z nią nie afiszujesz.
      chyba największe przeprawy do przebrnięcia to wszelkie szkolenia z pracy, spotkania słuzbowe przy stole, wesela i obiadki u rodziców znajomych, znajomych rodziców itp. i wiele osób wymięka w takich sytuacjach i np. zjadają to co im podadzą.
      ja osobiście nie chcę sprawiać problemów i dla mnie najwygodniej jest jak się dana osoba nie wkręca tylko po prostu daje mi ziemniaki z surówka bez kotleta. zjem sobie te ziemniaki i jestem zadowolona. ale nie. tradycyjna polska gościnność każe gospodarzowi wydziwiac jakies cuda a potem zepsuc ci obiad opowiadaniem jak to się namęczył nad tym kotletem z soczewicy, jakie to wege jedzenie jest czasochłonne i pracochłonne, gdzie on musiał po te soczewice popylać, przecież tego nie ma w normalnych sklepach, a jakie to fanaberie znowu etc. nie wiem, może mam pecha że trafiam na takich ludzi :P albo byłam na szkoleniu i panie z kuchni podały mi zupę twierdząc że specjalnie dla mnie, niegotowana na mięsie, i dopiero po strzępkach padliny się zorientowałam, że to ta sama co jedzą wszyscy - no mogły mi po prostu tej zupy nie dawać, drugim bym się najadła.
      mnie to tylko wkurza, a nie zniechęca, ale nie powiem że nie psuje mi to humoru jak zbliża się taka okazja w której znowu będę pod ostrzałem - wtedy czasem sobie myślę, że łatwiej jest jeść wszystko. dlatego rozumiem, jak ktoś się boi.

      Usuń
    3. dodam jeszcze, że jedna z najtrudniejszych takich sytuacji "międzyludzkich" mnie spotkała parę lat temu, świeżo po przejściu na wegetarianizm. gdy chodziłam do babci to zawsze przygotowywała mi coś do jedzenia. najczęściej były to pierogi, naleśniki itp ale czasem zdarzał się kurczak. babcia już była dość stara, schorowana, trochę w głowie jej się mieszało i absolutnie nie dało jej się wytłumaczyć, że nie jem juz mięsa, a dlaczego - to już był dla niej kosmos. więc przy kilku takich wizytach dostałam kurczaka. nie zjadłam go. ale patrzeć jak osiemdziesięcioparoletniej schorowanej staruszce robi się przykro i broda jej się trzęsie bo gardzę posiłkiem, który dla mnie przygotowała - to było okropne. i wcale nie osądzałabym osoby, która by go zjadła, wręcz z teraźniejszego punktu widzenia, po latach, gdy babci już nie ma, gdy opadł entuzjazm neofity - uważam, że lepiej było zjeść tego kurczaka.

      Usuń
    4. Dziękuję Ci za te komentarze o reakcji rodziny i przyjaciół. Mało się o tym mówi, ale naprawdę rodzina może obrzydzić wegetarianinowi każdą okazję towarzyską, od spotkań świątecznych, przez urodzinowe, nie wspominając o wspólnych "obrzędach" przy grillu. Nie mam pojęcia, jak sobie z tym radzić. Wegetarianką jestem krótko, około 1,5 roku, ale przeżyłam już jeden pełny cykl roczny z tym dziwnym zjawiskiem. Już sama nie wiem, co gorsze - te spotkania, na których nie ma nic bezmięsnego, no może oprócz chrzanu (do mięsa) i cytryny (do ryb), czy też takie, podczas których jestem w nietypowy sposób wyróżniana, kiedy mówi mi się z naciskiem, że coś zostało przygotowane SPECJALNIE dla mnie (nie ma opcji, żeby nie spróbować), a dalej to już dokładnie w ten sam deseń jak opisujesz. Muszę więc wysłuchać, ile trudu kosztowało zrobienie danego kulinarnego cuda, oglądać kwaśne miny innych współbiesiadników i wysłuchać przykrych (choć niby zabawnych) komentarzy. Potem obowiązkowo jakiś wujek występuje z tyradą, że on to by nie mógł bez schabowego, a jak był w moim wieku, to w ogóle z mięsem było ciężko, więc żebym nie wydziwiała. Do tego dochodzą jeszcze fachowe porady medyczne typu: "organizm nie radzi sobie bez białka zwierzęcego" i z reguły rodzinka porzuca temat, kończąc go westchnieniem typu: "może jej z czasem przejdzie". Ratunku!!! Macie na to jakieś sposoby - poza niechodzeniem na spotkania rodzinne? (to akurat w mojej sytuacji odpada)

      Usuń
    5. ja po prostu to ignoruję. kiedyś próbowałam merytorycznej dyskusji, próbowałam też ciętej riposty na granicy przyzwoitości (no nie wypada nazwać cioci ścierwojadem ;) ) ale im mniej się reaguje tym szybciej przestają. na danym spotkaniu oczywiście, bo szansa na to że kiedykolwiek im się znudzi jest marna :D

      nawet jeśli nie będą mówić bezpośrednio o tobie i wegetarianizmie, to na pewno wciągnie ich jakaś niezwykle pasjonująca dyskusja na temat mięsa, jakie rodzaje są smaczne, co z nich mozna zrobić, a jak to bylo kiedyś na wsi, jak sie obcinało głowy kurom, a one dalej biegały, ha ha, albo odezwie się jakiś miłosnik polowania i zacznie opowiadać jaka to frajda zastrzelić i oskórować sarenkę.
      ty siedzisz i sie zastanawiasz czy na pewno należysz do tego samego gatunku, bo to niemozliwe żeby normalni zwyczajni ludzie rozmawiali o takich rzeczach jakby sprawiały im radość.
      potem nagle się reflektują że ojej, ale przecież w towarzystwie jest wegetarianka, to może odpuśćmy temat, cale szczęście, że nie jest weganką, ci to dopiero są pojebani. story of my life :D

      Usuń
    6. Czyli jednak trzeba porzucić nadzieje, że ten temat jako lejtmotyw rodzinnych spotkań kiedyś się wyczerpie... No tak, w sumie czego się spodziewać, przynajmniej u mnie repertuar jest z reguły stały: polityka - czasy minione - polityka - psy (3/4 rodziny to psiarze, przynajmniej tyle dobrego) - polityka - choroby i medycyna. Mój wegetarianizm zaburzył nieco program występów, ponieważ rozmowy na ten temat uruchamiają się już na samym początku, wraz ze zjawieniem się na talerzach pierwszego dania. A Ty Mortycjo jak sobie z tym radzisz? I czy w ogóle masz taki problem?

      Usuń
  5. Czuję, że dojrzewam jak ser pleśniowy (fe) i podążam małymi krokami ku światłości :p. W każdym razie każdy tak dobry tekst w tym temacie pomaga mi się odblokować. Przyjdzie taki czas,że zasile wasze szeregi. Ostatnio zrobiłam wegańskie naleśniki i dopiero po skonsumowaniu ich przez całą zachwycona rodzinę oświadczyłam, ze nie bylo w nich ani mleka ani jaj. Wczesniej się nie zorientowali, bo smakowaly identycznie, jak te "tradycyjne". Ha! Dzięki Mortycjo!

    OdpowiedzUsuń
  6. Lubię te Twoje posty o weganach, weganizmie mimo, iż na ogół się z nimi nie zgadzam. Ale jesteś ciekawą osobą, o własnych poglądach których się twardo trzymasz i to mi się podoba. Nie mam nic do wegetarian ani do wegan, o ile nie wpychają mi nosa do talerza i nie analizują posiłków - ja odwdzięczam się tym samym :D
    Nie jestem wege, bo to nie dla mnie. Bo kocham mięso, a dla mnie dieta wege nie byłaby pełna i po prostu czegoś by mi w niej brakowało. A przypinanie każdemu "wszystkożercy" łatki osoby bezdusznej i pozbawionej moralności jest już lekką przesadą. To że ktoś je mięso nie znaczy, ze jest gorszym człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja przecież nie napisałam, że wszystkożercy to gorsi ludzie...

      Usuń
    2. Akurat nie w tym wpisie, ale widziałam podobne sformułowanie na blogu. Jeżeli nie, albo coś pokręciłam to przepraszam :P

      Usuń
    3. Chyba pokręciłaś :P W dyskusji w komentarzach pod jakimś wpisem pisałam o empatii - że nie-weganie mają ją na niższym poziomie, ale nigdzie nie posunęłam się aż do takich wniosków, że to osoby bezduszne i gorszy gatunek ludzi, bez przesady :D Zresztą to jest temat na osobny wpis, czy weganie się uważają za lepszych czy nie i w końcu na pewno taki popełnię, stay tunned :D

      Usuń
  7. A tak, widocznie pamięć mnie zawodzi. A na wpis czekam z niecierpliwością :D

    OdpowiedzUsuń
  8. tesknie za twarozkiem...serkiem homo pomocy ....

    OdpowiedzUsuń
  9. Regularnie czytam Twojego bloga i naprawdę go uwielbiam. Zaczęłam ostatnio czytać o ciekawym zjawisku, które dla bardziej rygorystycznych wegan jest dość kontrowersyjne.
    Chodzi o fleksitarianizm - jedni mówią, że to oszukiwanie siebie i życie na wymówkach; inni, że to świetny, mniej radykalny sposób na przeciągnięcie ludzi na jasną stronę mocy i uratowanie większej ilości zwierząt.
    Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

    OdpowiedzUsuń
  10. "Boję się, czy to zdrowe"- społeczeństwo ma już tak wyprane mózgi, że to, do czego jedzenia zostaliśmy przystosowani kwestionuje się jako coś niezdrowego i odejście od normy. Szczerze, do pewnego momentu chciałam mieć cierpliwość do tłumaczenia tych kwestii i szczerze podziwiam każdego, kto to robi regularnie. Poza tym, cholera, co to za weganin, który mówi, że zjadłby ser czy masło? Jeśli wiesz, skąd ono się bierze i jakim kosztem, nie przelatuje ci nawet przez myśl, aby zatopić w tym zęby! Wiem, ile nerwów kosztują szalone dyskusje z non veganami, którzy podają milion argumentów, ale jakimś cudem ani jednego faktu w oparciu o naukę, biologię człowieka czy jakiekolwiek fizyczne przystosowanie do spożywania pokarmu.

    Kłamstwa i nienaturalne przyzwyczajenia tak długo praktykowane stały się drogą właściwą, ale wierze, że żyjemy w czasach, gdy po paleniu ludzi na stosach i niewolnictwie nadchodzi czas na obalenie kolejnego mitu.

    Brawo za dobitność, tak trzeba, nieważne, ile ust otworzy się przeciwko. To nie my jesteśmy fanatykami z klapkami na oczach i nie będziemy za to przepraszać.

    PS. uwielbiam argumenty typu: nie możesz narzucać mi swojego poglądu i zdania. UWIELBIAM.

    OdpowiedzUsuń
  11. ,,Nowoczesne zasady odżywiania" e-book jest na Allegro za grosze :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak samo książka Durianridera jest na Allegro w e-booku :) Za 14zł

    OdpowiedzUsuń