z naiwnością świat odkrywać, szczerym być, uczuć nie skrywać..."
(Bulbulators "Nie chcę dorastać")
Pamiętacie, gdy tak bardzo chcieliśmy być dorośli? A teraz wzdychamy z sentymentem za tamtymi czasami i śmiejemy się z własnej głupoty. Myśleliśmy, że będziemy mieć świat u swoich stóp, a tymczasem życie nie jest tak bardzo kolorowe, jak to się wydawało za bajtla i czasem jednak daje nam w kość...
Dzieci są w tak uroczy sposób naiwne, a jednak nie głupie (przynajmniej te, z którymi ja miałam i mam do czynienia). Po swojemu odkrywają świat (fajnie o tym napisała Mo), nadając mu swoje własne znaczenia i tworząc swoje własne legendy... A te ich zabawy, wariactwa, wygłupy! Kawałek papierka potrafi ich zająć (no dobra, nie wiem, jak teraz, ale za moich czasów tak było, pamiętacie historyjki z gum Donald albo samochody z gum Turbo?), a ze znalezienia czterolistnej koniczynki potrafią cieszyć się tak, jakbym ja cieszyła się z wygrania milionów monet. Dzieci po prostu mają swój własny świat. I w tym wieku to jest urocze. U dorosłego człowieka własny świat zaczyna być niepokojący i raczej bywa uznawany na objaw choroby psychicznej...
Nie lubię dzieci. Być może dlatego, że już nie do końca rozumiem ich świat... A może po prostu im zazdroszczę? Bo choć na ogół jestem szczęśliwym człowiekiem, to zdarza mi się zatęsknić za czasami dzieciństwa, gdy wszystko było takie proste. Gdy mogłam być sobą i co najwyżej dorośli śmiali się z moim wygłupów i moich "mądrości". Teraz Ci sami dorośli, a do tego jeszcze moi rówieśnicy, często patrzą na mnie z politowaniem, gdy usiłuję pielęgnować w sobie tego dzieciaka - czasem się powydurniam, powiem coś głupiego bez ładu i składu, plotę, co mi ślina na język przyniesie i nie przejmuję się, czy tak wypada... Kiedy zbudowałam sobie w pokoju fort z krzeseł, prześcieradeł i koców, podejrzewam, że pukali się w głowę. Nie żebym się jakoś szczególnie przejmowała i miało to wpływ na moje zachowanie, po prostu żal mi takich ludzi. Tłamszą swoje wewnętrzne dziecko, nie chcą dać mu odetchnąć. Są przecież dorośli, czyli poważni, z kijem w dupie znaczy. To straszne, że już nigdy nie kupią sami dla siebie jajka niespodzianki! Nie potrafię sobie tego wyobrazić!
A jak jest z Wami? Też tłamsicie dzieciaka, który w Was siedzi i krzyczy "wypuść mnie!", waląc piąstkami o podłogę? Czy może czasem dajecie mu wyjść, przewietrzyć się i zgorszyć tych z kijem w tyłku? Zachęcam do robienia głupstw, do zwyczajnego wydurniania się od czasu do czasu. Wyjdź z domu, tańcz na przystanku, śpiewaj w miejscach publicznych do taktu muzyki płynącej z twoich słuchawek, nie przejmuj się tym, że masz 2 różne skarpetki, buduj w domu forty i jedz jajka niespodzianki, kiedy tylko przyjdzie Ci na to ochota. Przecież każdy z nas zasługuje na urlop od bycia dorosłym! Życie nie jest tak w 100% na serio!
________________________
Podoba Ci się wpis? Polub mnie na Facebooku lub zaobserwuj na Bloglovin!
Ja mam właściwie "kłopot" odwrotny - w sensie, jestem metrykalnie dorosła, a jednak masa moich mechanizmów, reakcji pozostało dziecięcych. Magiczne myślenie, ten własny świat, o którym piszesz.. . Niezmiennie potrafi mnie zająć jeden drobny szczegół czy przedmiot [kamień, faktura papieru, zapach etc.]. Jestem zawsze w "tu i teraz", więc mam absolutnie podkręcony odbiór. Jeśli się wściekam, to krótko, ale diablo; jeśli się cieszę, wszyscy muszą ze mną.Jeśli kto bliski wyjeżdża, to natychmiast tak bardzo, bardzo go nie ma! [Czekanie z poziomu tzw. dziecka naturalnego jest naprawdę upiorne, bo odnawia się ono w każdej minucie na nowo i w rezultacie nie ma niczego poza tym czekaniem]. I tak dalej. I co? Mam zawód artystyczny, gdzie wszystkie te cechy są absolutnie niezbędne. Nie mogłabym wyszukiwać nowych konstrukcji, połączeń, nie dostrzegając ich wszędzie i nie "napychając" się nimi do bólu. Świat jest pyszny. Nie zamieniłabym tego na praktyczne podejście, siermiężne podstawy.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to dobrze czy źle, ale mi wiele osób znajomych i nie znajomych też powtarza, że mam w sobie dużo dziecka. Ale nie infantylizmu ;)
OdpowiedzUsuńJa mam w sobie gigantycznego dzieciaka!!! super post kochana!
OdpowiedzUsuńświetny post ! :D trzeba czasem tego"dzieciaka" z nas wypuścić, żebyśmy sobie odpoczęli od codzienności :D
OdpowiedzUsuńJa pracuję z dziećmi i każdego dnia mogę sobie pozwolić na 3-4godzinne uwolnienie jego. Niesamowity czas, gdy mogę biegać po ulicy udając królika lub żabę, krzyczeć " Ty go!" czy śmiać się głośno bez powodu, czasem krzyczeć, a czasem siedzieć na ziemi i rozmawiać. To dobre chwile na uwolnienie emocji, które sprawiają, że o wiele łatwiej jest odnaleźć się w dorosłym życiu. Ostatnio prowadziłam szkolenie z terapii kreatywnej. Uczestnicy musieli pozwolić uwolnić się swojemu dziecku i było przerażające jak trudno im to przychodziło. Niektórzy odchodzili mówiąc, że to przekracza ich granicę, inni płakali mówiąc, że to za dużo.. inni stawali bijąc się z myślali czy krzyczeć i wygłupiać się z nami czy zachować jak dorosły stojąc zdystansowanym i znudzonym. Przeraziło mnie to troszkę, przeraziło mnie dlaczego tak bardzo boimy się przyznać, że mamy w sobie dziecko i fajnie jest czasem pozwolić mu dać głos ;)
OdpowiedzUsuń