Blogger templates


...KATEGORIE:.......DIY.......KULINARNIE....... KULTURA I SZTUKA.......LUMPEKSY.......MODA.......MOIM ZDANIEM.......ZDROWIE I URODA..

środa, 25 czerwca 2014

Żarty żartami, ale...

Podchodzenie do życia ze śmiertelną powagą jest słabe. Nie polecam tak robić. Dobrze jest mieć dystans i do siebie i do otoczenia, i po prostu umieć sobie pożartować. Fajnie się pośmiać z jakichś bzdetów, absurdów, a nawet z siebie. Ale jak to w życiu bywa, wszystko ma swoje granice, nawet żarty.

Ja rozumiem, że tematy niepoprawne politycznie, a nawet mocno patologiczne, mogą bawić (bo i ja się też z takich żartów śmieję, no cóż). I nie dąsam się, gdy ktoś w towarzystwie próbuje robić sobie ze mnie jaja, szydzić czy trollować. Ba, zazwyczaj się chętnie do takich szyderstw z samej siebie przyłączam. Wiem też, że różni ludzie = różne typy poczucia humoru. To, co jednego rozśmieszy, u drugiego wywoła jedynie pokiwanie głową z politowaniem... A czasem zdenerwowanie albo niesmak. Bywa. 

Jedną zasadę jednak w dowcipkowaniu wyznaję (i polecam ją także Wam!) - trzeba mieć wyczucie. Tak po prostu. Gdy masz zamiar z kimś lub z kogoś pożartować, rusz trochę głową i postaraj się tę osobę "wyczuć". Wbrew pozorom, to nie jest trudne, ze zwykłej rozmowy można wywnioskować, jakie dana osoba tematy uważa za poważne czy kontrowersyjne i jak podchodzi do swojego życia, czy ma do niego dystans czy może nie. Poza tym rodzaj rzucanych żartów powinien również być adekwatny do stopnia zażyłości, jaka łączy Cię z osobą lub osobami, które zamierzasz rozbawić. Ot taki pierwszy z brzegu przykład - mój tata jest inwalidą (choć totalnie mi to słowo do niego nie pasuje, bo naprawdę w niczym go to nie ogranicza), ma protezę nogi i... robi sobie z tego jaja. I ja wiem, że jak rzucę do niego żartem o niepełnosprawnych (no, sorry, mówiłam, że tematy niepoprawne politycznie mnie śmieszą - tak, wiem, jestem złym człowiekiem), to on się roześmieje, i to wcale nie z grzeczności. Ale ja jestem z nim blisko, to w końcu mój ojciec biologiczny, no i wiem, że mogę sobie na to pozwolić i, że takim żartem go z pewnością rozbawię, a nie urażę lub zniesmaczę. Przecież gdybym żył w depresji spowodowanej swoim kalectwem, nie próbowałabym go rozbawić tego typu żartami, kaman. Tak samo, jak kobiecie, która poroniła, nie opowiadałabym dowcipów o martwych płodach. I tak dalej, i tak dalej. Rozumiesz? To nic skomplikowanego - wystarczy spojrzeć trochę dalej niż na czubek swojego nosa. To, co śmieszy Ciebie, niekoniecznie rozbawi kogo innego. Ja wiem, że masz dobre intencje (zazwyczaj), że chcesz po prostu rozśmieszyć towarzystwo, być może rozluźnić atmosferę... Ale nieodpowiedni dowcip może z Ciebie zrobić zwykłego buraka albo nawet popaprańca, którego ludzie zaczną omijać z daleka (no wiesz, gdy kogoś dopiero poznasz, nie wal od razu pytaniem "co jest śmieszniejsze od martwego noworodka?").

Druga sprawa z tym wyczuciem, to powtarzalność. Nawet najlepszy żart świata słyszany kilka razy przestaje być śmieszny, w końcu zaczyna nudzić, żeby wreszcie człowieka porządnie zirytować, bo ileż można? Mnie na ten przykład nudzą teksty na temat mojego wegetarianizmu (serio, te próby trollowania są słabe mocno, tak na poziomie podstawówki, a żartu jeszcze śmiesznego w tym temacie nie słyszałam, jak jakiś znacie, to walcie w komentarzach, tylko naprawdę zabawny!), powtarzam mechanicznie te same odpowiedzi, ale przyjdzie dzień, w którym, przysięgam, komuś przyłożę, gdy po raz tysięczny usłyszę to samo durnowate pytanie typu "ale dlaczego nie jesz owoców morza? przecież one nie myślą".

Polecam też ogarnąć, czy się umie opowiadać dowcipy. Bo to wbrew pozorom nie jest takie hop siup. Ja na ten przykład tego nie umiem, po prostu kawały w moich ustach nie brzmią śmiesznie. Tak jakoś. Rzadko więc je opowiadam (już dużo chętniej żartuję z siebie, to mi zawsze wychodzi), pogodziłam się z tym, że nie potrafię i żyję z tym brzemieniem. Za to mój ojciec, wcześniej wspomniany, potrafi największego suchara sprzedać tak, że ludzie łapiąc się za krocze lecą do łazienki, żeby się ze śmiechu nie posikać. 

Seriously, nie jestem sztywniarą i lubię się wydurniać (uznaję również suchary, kompletnie durne dowcipy i nawet te hardkorowe też... ogółem bardzo łatwo mnie rozbawić, taka już ze mnie figlarka), ale czasem nawet ja czuję się zażenowania poziomem żartów co niektórych osób lub też ich zupełnym brakiem wyczucia i kompletną ślepotą na to, że tylko oni się z własnych żartów śmieją rubasznie, podczas gdy inni patrzą na nich z politowaniem i wypisaną na twarzy myślą "ja pierdolę".

Czujesz, że ten wpis jest o Tobie? Pewnie masz rację. Proszę Cię więc (robiąc przy tym oczka kota ze Shreka), ogarnij się! Rusz głową (chociaż przed co drugim żarcikiem!), a obiecuję, że oszczędzisz sobie w życiu wiele żenady.
________________________

Podoba Ci się wpis? Polub mnie na Facebooku,  obserwuj na Bloglovin lub Twitterze!

4 komentarze:

  1. Mam identyczne podejście do żartów i w gronie rodzinnym żartujemy praktycznie z wszystkiego, bo to zwyczajnie zdrowe, takie łapanie dystansu. A największa sztuka to umieć śmiać się z samego siebie i to chcę opanować do perfekcji :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja chyba już opanowałam, widziałaś moją koszulkę "tu powinny być cyce"? :D

      Usuń
    2. http://img5.demotywatoryfb.pl//uploads/201101/1295617293_by_Paster12_600.jpg - ktoś nawet niecnie wykorzystał moją focię na demotach :D

      Usuń
  2. Popieram, jestem w stanie znieść dowcipy na każdy, nawet najbardziej obrazoburczy temat, ale na boga, nie od ledwo co poznanych osób. Trzeba zbadać grunt najpierw.

    OdpowiedzUsuń