Jakbyście się zastanawiali, jak to jest mieć trójkę dzieci, to Wam tak w skrócie opowiem. Żeby się więcej nikt nie dziwił, że teraz ludziom wystarczy jeden potomny, o ile w ogóle na dzieci się zdecydują.
Siedzimy sobie spokojnie z Jackiem na internetach - niczym stare dobre małżeństwo XXI-ego wieku. Zgodnie, obok siebie, każde ze swoim laptopem, od czasu do czasu pokazując sobie nawzajem coś śmiesznego. Nagle przybiega Zuza. Prawie że ze łzami w oczach mówi, że Matylda zgubiła jej kulkę od gry i nigdzie nie można jej znaleźć, a Mati, pytana o ową kulkę, tylko patrzy bez zainteresowania w przestrzeń, udając, że nie wie, o co chodzi. Po wyłuszczeniu przez Zuzę powagi sytuacji Jacek w końcu wstaje i idzie za nią do pokoju, sprawnie organizując poszukiwania metalowej kulki. A ja się cieszę, że o mnie wszyscy zapomnieli, i nie zostałam do tej akcji włączona.
Przeskok w czasie o pół godziny. Kładziemy spać młodsze dzieci i razem z Zuzą sadowimy się w łóżku na seans "Gwiezdnych wojen". Po chwili maluchy przychodzą nieśmiało zaglądając do naszej sypialni. Koty biegają im po łóżku i nie dają spać. Zabieramy koty, ale że między naszym pokojem a garderobą i między garderobą a pokojem dziecinnym nie ma drzwi, kociarnia nic sobie z tego nie robi i na nowo zaczyna harce. Więc Tytus i Matylda znów do nas przychodzą. Razem z Jackiem uśmiechamy się pod nosem usiłując powstrzymać wybuch śmiechu - bawi nas nasza bezradność wobec stadka małych kotów. Po jakimś czasie, gdy koty wreszcie się uspokoiły Tytus znów do nas przychodzi - poduszka mu śmierdzi. Zuza odwraca ją na drugą stronę (sprytna dziewczyna, ja już chciałam zmieniać powłoczkę!) i kontynuujemy oglądanie. Żeby nie było tak różowo, w czasie, gdy maluchy spokojnie leżą/śpią w małym pokoju, Zuza na bieżąco komentuje wszystko, co uzna w filmie za brzydkie i paskudne (a wiadomo, że w "Gwiezdnych wojnach" dużo brzydactwa się znajdzie!). Potem kładziemy się spać - razem, we trójkę. Przed snem odbywam jeszcze z Zuzą walkę o to, kto śpi przy ścianie (wiadomo, że ja!). Co jakiś czas budzę się, gdy dostanę od dziecka z łokcia albo gdy za bardzo jestem w tę cholerną ścianę, przy której tak chciałam spać, wgniatana. Ale przynajmniej trochę sobie pośpię, no i dzieci też śpią, więc jest spokój! Zawsze coś!
Rano otwieram oko, a Zuza już marudzi, że jej ciasno, natomiast Tytus i Matylda już siedzą w naszym pokoju skarżąc się, że koty zajęły im łóżko. Usiłuję zagonić Zuzę, by posprzątała kotom kuwety (sztuk: dwie), bo obiecała, że zrobi to rano. Ni chuja. Jacek też próbuje nakłonić ją prośbą i groźbą, ale spotyka się jedynie z argumentem "ALE TATO!". Myślę, co by na szybko zrobić dzieciakom na śniadanie, bo pewnie głodne... Pada na koktajl. Dzieciarnia aprobuje ten pomysł, więc chwytam za blender, chwytam za banany i pomarańcze, chwytam za wyciskarkę do cytrusów. Oczywiście, tylko Tytus wypija grzecznie, Matylda odstawia swoją szklankę na krawędź stolika tak, że tylko mój refleks ratuje mnie przed wielkim sprzątaniem rozbryźniętej po całej podłodze mieszaniny koktajlu i szkła. Nie smakuje jej, więc chcąc nie chcąc dopijam. Zuza w ogóle olewa kwestię śniadania.
Podczas gdy Jacek usiłuje jeszcze spać (na boga - jest niedziela przed jedenastą!), a ja zmywam naczynia po śniadaniu (wcale nie jestem taką perfekcyjną panią domu, po prostu jeśli dołożę jeszcze te kilka naczyń do zlewu, to zrobi się za duża górka i nie będę w stanie w ogóle już nic w tym zlewie zdziałać!), dzieciaki zaczynają harcować w NASZYM pokoju, wydzierając się przy tym wniebogłosy. Wychylam głowę z kuchni i widzę najmłodsze dziecko na bieżni (dziękuję swemu rozsądkowi za wyciągnięcie kabla z prądu) - udaje, że biegnie i trzęsie całym urządzeniem (znów dziękuję swemu rozsądkowi - za to, że nie czekałam ze skręceniem bieżni) tak, że jestem pełna podziwu, co do jej sił (dziecko ma 4 lata, a bieżnia waży 45 kilo!), a reszta je dopinguje. Przez całą długość mieszkania krzyczę, że bieżnia to nie zabawka.
Wreszcie i Jacek nie wytrzymuje tych krzyków i każe dzieciakom iść się bawić do pokoju Zuzy. Niewiele to daje, bo choć mieszkanie mamy wielkie, to jak mówiłam - nie mamy drzwi, a dzieci mają tak niespożyte nakłady energii (współczuję sąsiadce z dołu), że aż im zazdroszczę.
Pytam dzieciarnię, czy chce coś pić. Chce. Co? Herbatę. Z cytryną? Ta, akurat... Jedno z cytryną, drugie z mlekiem, trzecie... samo nie wie, z czym. Dobra, jest herbata, naczynia umyte, mam spokój. Ale z kocich kuwet już nieźle daje. Interweniuję więc:
- Zuza, kuweta!
- Ale ja zmienię!
- Zmienisz - teraz! Już tam śmierdzi, a koty zaraz zaczną robić gdzieś poza kuwety!
- No zaraz!
- Za ile zaraz?
- Za piętnaście minut!
- Za dziesięć!
- Za trzynaście!
- Za dziesięć i bez dyskusji!
I tak to właśnie w bardzo ogólnym zarysie wygląda... Tak że jakbyście marzyli o domu z ogródkiem i wielką ilością wesoło pałętających się tam pociech, to radzę sprawę bardzo dobrze przemyśleć. Ja mam to szczęście, że dodatkową dwójkę mamy z Jackiem jedynie tymczasowo - na jeden dzień, bo prawdopodobnie po jakimś tygodniu prób ogarnięcia trójki dzieci i sześciu kotów (a obecnie i jednego chorego męża na doczepkę!) wylądowałabym w wariatkowie ciesząc się z tego faktu, bo w końcu miałabym spokój! Od wczoraj, odkąd Tytus i Mati są u nas, nie mogę pozbyć się myśli, jaką dobrą robotę musieli odwalić moi rodzice (właściwie wszyscy rodzice z wielodzietnych rodzin, którym się to udało), że wychowali trójkę dzieciarni bez ŻADNEGO uszczerbku na zdrowiu psychicznym. A jak sobie przypomnę, jaką psotną i niezgodną trójcą byliśmy ja i moje rodzeństwo, to muszę to powiedzieć - mamo, tato, szacun!
________________________
Nie jestem chory, tylko udaję by mieć święty spokój :D
OdpowiedzUsuńMarzę o trójce dzieci :)
OdpowiedzUsuńTy chyba boga w sercu nie masz! :D
Usuńno nie mam :D
Usuńa tak serio to mam jedno i nie wiem czemu wszyscy sie dziwią,że nie przestałam przez nie marzyć o kolejnych ;)
Szacun, dla Was również :) Kiedyś po kilku godzinach spędzonych z dwulatką, zastanawiałam się czy po jakimś czasie po prostu się człowiek przyzwyczaja czy to jakiś specjalny gen pozwala nie oszaleć od "a cio to"?
OdpowiedzUsuńLilka
my najmłodszą mieliśmy na opiece czterolatkę, więc na szczęście mówi już w miarę normalnie i też ogarnia rzeczywistość, bo od "a cio to?" też bym chyba od razu oszalała :D
UsuńJak to się stało,że jesteś macochą? ;)
OdpowiedzUsuńZazwyczaj dziecko jest przy matce,a Ty wspominałaś,że dzieci nigdy wychowywać nie zechcesz...
No właśnie - zazwyczaj. W tym wypadku opieka jest podzielona po równo... a nie mówiłam, że nie chcę wychowywać, tylko, że nie chcę mieć, i będąc macochą tylko się w tym utwierdzam, że własnego dziecka nigdy mieć nie będę :D A jak to się stało? No jak to w życiu się zazwyczaj dzieje - poznałam fajnego faceta i to, że ma dziecko, po prostu nie stanowiło dla mnie bariery nie do przejścia ;) chyba nie czytałaś tego wpisu, wnoszę po komentarzu, więc odsyłam jeszcze do niego - http://m-ortycja.blogspot.com/2014/10/ratunku-zostaam-mama.html no i jeszcze do tego - http://m-ortycja.blogspot.com/2014/12/zupenie-inna-rzeczywistosc.html ;)
UsuńMój facet marzy o gromadce, chyba czas mu to wyperswadować...
OdpowiedzUsuńPrawda jest taka, że staliśmy się wygodni. Za dużo chcemy rzeczy tylko dla siebie a dzieci nam przeszkadzają. Ja tylko z egoizmu zdecydowałam się na dziecko. Z ciekawości jak to jest czuć alienka w brzuchu, czy poród rzeczywiście tak boli i czy uśmiechające się do ciebie dziecko powoduje że zapominasz o wszystkich niedogodnościach. Macierzyństwo jest pięęęęękne! Szalenie piękne (połączenie słów nieprzypadkowe). Nie chcę mieć więcej dzieci tylko dlatego, że chcę nacieszyć się w pełni jednym, szybko odchować by móc znowu realizować kolejne marzenia. Dziecko będzie częścią nich już do końca życia. Ale gdybym znowu miała chodzić z wielkim brzuchem, znowu martwić się czy będzie zdrowe, czy nie będzie komplikacji przy porodzie a później co najmniej rok siedzieć w domu bo strach się ruszać gdzieś dalej - nie nie, to nie dla mnie. Nie mogę doczekać się maja, bo wtedy bierzemy dziciaczka pod pachę i lecimy na wakacje! ;) Piękna jest miłość do człowieczka którego sama wyhodujesz w swoim brzuchu. Tego się nie da opisać. Ale szacun dla tych którzy świadomie chcą mieć 2,3,4 i więcej takich pociech... ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńja tam mam pasierbicę i to mi w zupełności wystarczy ;)
UsuńNie wyszłaś za mąż za jej ojca, więc nie masz pasierbicy. Lubisz bawić się w dom, udawać żonę, udawać matkę, udawać, że masz rodzinę - a tak naprawdę nie masz odwagi, by brać to na poważnie, odpowiedzialność nie jest Twoim najlepszym przyjacielem, dlatego zostawiasz sobie otwartą furtkę na wszelki wypadek, gdyby Ci się to któregoś dnia znudziło.
UsuńTak! Tak właśnie jest! Rozgryzłeś mnie, anonimie, zasługujesz na medal z ziemniaka! :*
UsuńMy mamy jednego małego szkraba, drugi już prawie na świat wyłazi, do tego kocura co zjadłby swoje i ciągle mu mało, kotkę która je mało i gania kocura - nie ma nudy! ;)
OdpowiedzUsuń