Blogger templates


...KATEGORIE:.......DIY.......KULINARNIE....... KULTURA I SZTUKA.......LUMPEKSY.......MODA.......MOIM ZDANIEM.......ZDROWIE I URODA..

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Prawo matki

Jeśli jesteś matką albo planujesz nią kiedyś zostać, ten wpis jest dla Ciebie. Proszę, nie smaruj mi od razu w komentarzu "będziesz miała własne dzieci, to zobaczysz!". Nie piszę z perspektywy ewentualnej matki (bo i nie zamierzam nią nigdy zostać), lecz z perspektywy córki, a także obserwatora relacji matka-dziecko.

Gdy dziecko przychodzi na świat, prawdopodobnie każda matka chce być dla niego nauczycielką życia. Pokazuje maluchowi świat, stara się wpajać mu istotne (według niej) wartości, wychować go na po prostu na dobrego człowieka. I to jest jak najbardziej normalne. Kto, jak nie rodzice, ma pokazać dziecku świat i przygotować je do życia?

Jako matka ledwo odrośniętego od ziemi malucha masz prawo podejmować za niego wszelkie decyzje - to Ty decydujesz o tym, co jest dla niego dobre, a co złe. Naturalnie zachęcasz go do tego, co uważasz na dobre, a starasz się chronić od złego, starasz się nauczyć dziecko unikać tego, co za złe uważasz. I to wciąż jest oczywiste. Małe dziecko jest kompletnie od Ciebie zależne. Nie jest w stanie przeżyć samo, to Ty mu w tym pomagasz. I w tym okresie nie dociera do Ciebie tak naprawdę, tak w pełni, że ten słodki maluch trzymający się rąbka twojej spódnicy, kiedyś dorośnie i zacznie sam za siebie decydować. I niekoniecznie będą to decyzje, które Tobie się spodobają, wiesz?

Oczywiście, wiem, wychowujesz swoje dziecko jak najlepiej potrafisz i ja wiem, że naprawdę się starasz. Ale wychowanie trwa do pewnego okresu, potem dziecko zaczyna, że tak to ujmę, samo myśleć - samo chce dojść do tego, co jest dobre, a co złe, samo chce odkrywać świat i uczyć się na swoich własnych błędach. Choćbyś nie wiem, pod jak ciasnym kloszem trzymała dzieciaka, on i tak wejdzie w ten etap. I tu od Ciebie zależy, czy trochę spuścisz z tonu i dasz mu nauczyć się życia czy też zrobisz z niego życiową niedorajdę, który sam nie umie sobie buta zawiązać. A niedługo potem, nawet nie zauważysz, jak szybko to minie, ten jeszcze do niedawna słodki maluch, będzie dorosły, być może wyprowadzi się z domu, pójdzie na studia albo do pracy, może znajdzie sobie stałego życiowego partnera, a może będzie zmieniać dziewczyny lub chłopaków jak rękawiczki... W każdym razie stanie się już człowiekiem, który wedle prawa może sam o sobie decydować. I tu tak naprawdę kończy się twoja rodzicielska władza... I musisz to zrozumieć. Gdy dziecko jest dorosłe, powinnaś pozwolić mu decydować o sobie samemu. Nie możesz narzucać mu swojego zdania, nie możesz histeryczne zabraniać mu tego i owego, płakać w rękaw, by się zmienił. 

Zawsze myślałam, że miłość rodzicielska to jedyna taka na świecie, która z zasady powinna być bezwarunkowa. Nie możesz mieć za złe swojemu dziecku, że nie chce iść na studia, że się tatuuje czy że potrafi obdarzyć uczuciem jedynie ludzi tej samej płci. Nie możesz przecież kochać go za to mniej. Póki nie krzywdzi innych, póki nie łamie prawa, nie narzucaj mu Twojej wizji świata, tylko wspieraj w tym, by realizował swoją własną. To przecież wciąż jest twoje dziecko, to samo, które wydałaś na świat, to samo, które uczyłaś życia. Ale poza tym, że jest twoim dzieckiem, jest również, a właściwie przede wszystkim, CZŁOWIEKIEM. Uszanuj to. Pozwól mu żyć według własnych zasad. A jeśli nie podoba Ci się sposób, w jaki Twój syn czy córka postępuje, albo dostrzegasz dla niego zagrożenie, którego on(a) nie dostrzega, nie narzucaj swojego zdania, nie krzycz, nie awanturuj się, tylko spokojnie porozmawiaj, zamiast nakazywać - zasugeruj. I jeśli dziecko i tak zrobi po swojemu, a potem wyjdzie z tego kicha, przed którą ostrzegałaś, nie triumfuj "a nie mówiłam? trzeba było słuchać matki", tylko wesprzyj.

Przechodząc do konkluzji, jako matka, oczywiście, masz prawo, by mówić swojemu dziecku, co ma robić. Nawet, gdy to dziecko będzie dorosłe i od Ciebie już w pełni niezależne. Tylko, że jako dorosły człowiek, Twoje dziecko też ma swoje prawa - między innymi takie, by nie chcieć Cię słuchać, by odłożyć słuchawkę w połowie twojej tyrady na temat tego, jak paprze sobie życie, a nawet... by kompletnie się od Ciebie odciąć. Dlatego mając zamiar go pouczać, dobrze zastanów się nad formą twojej wypowiedzi. Chcąc służyć radą, zamiast rozkazywać jak cholerny władca absolutny, zasugeruj. I, podkreślę to jeszcze raz, uszanuj własne decyzje dziecka i jego własną wizję życia. Uwierz mi, że w ten sposób tylko zyskasz w jego oczach i zyska tym samym Wasza relacja.

________________________

Podoba Ci się wpis? Polub mnie na Facebooku,  obserwuj na Bloglovin lub Twitterze!

11 komentarzy:

  1. Dlaczego nie chcesz zostać mamą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo nie czuję potrzeby wydawania na świat potomka, kompletnie nie czuję, że bym się sprawdziła w tej roli, uważam, że wychowanie dziecka to naprawdę trudna i wymagająca rzecz, a ja jestem zbyt dużą egoistką, żeby małemu człowiekowi podporzadkowywać swoje życie. mam wiele marzeń, a uważam, że dziecko by mi w tym tylko przeszkadzało. i mam w nosie, że pewnie to, co piszę jest niedojrzałe. takie są po prostu fakty.

      Usuń
    2. Amen - mam takie samo zdanie na ten temat. I wcale nie uważam się za niedojrzałą. Wręcz przeciwnie - wiem, że wychowanie dziecka to nie jest takie hop-siup i się za to nie zabieram.

      Usuń
    3. Ja również nie chcę mieć dzieci i wręcz przeciwnie, uważam to za wyraz dojrzałości. Dla mnie niedojrzałe są osoby, który decyduję się na dziecko, bo np. związek im się sypie i myslą, że dziecko w tym pomoże. Albo te, które "łapią męża" w ten sposób. A jest takich przypadków bardzo dużo.

      Usuń
    4. Szczerze mówiąc podchodziłam do sprawy bardzo podobnie do całkiem niedawna- uważałam siebie za zbyt egoistyczną, ogólnie mającą w życiu "wyższe cele" (typu pełna niezależność na pierwszym miejscu, praca to priorytet, ogólnie wszelkie moje widzimisię). Przełomem była śmierć mojej mamy i ciężka choroba cioci- ta druga była zawsze idealnym wzorcem osoby, jaką chciałam być. Zawsze wolna, dobrze zarabiająca, mogąca sobie na wszystko pozwolić i jeszcze nam pomagać kiedy mój "ojciec", a mąż jej siostry, nie wywiązał się z roli głowy rodziny. Aż tu nagle w listopadzie jednego roku przyszedł rak, a w lutym roku następnego zmarła młodsza siostra, w której od zawsze każdy widział tą, która cioci na starość pomoże. Zostaliśmy jej tylko ja z moim młodszym bratem- on małolat, "wymagał pracy" ze względu na zły wpływ towarzystwa oraz szok po śmierci mamy, z którą był bardzo blisko; i ja, osoba po ciężkich przejściach spowodowanych przez moich rodziców, z których wynikły równie ciężkie przejścia z facetem z którym byłam przez wiele lat "związana" (a raczej "uwiązana")... Przechodząc do sedna- moja ciocia, wieczny niedościgniony wzór niezależności, przez to że nie miała własnej rodziny zaczęła narzucać nam swoją obecność, nie dawała żyć w taki sposób na jaki my mieliśmy ochotę, "szczuła" swoją chorobą nie przyjmując do wiadomości tego że my, mimo że o wiele młodsi, też jesteśmy dorosłymi ludźmi i mamy swoje własne problemy, i nie są one wcale mniej "wartościowe" niż jej stan. Tak z resztą jest po dziś dzień, choć w znacznie mniejszej skali. Wtedy właśnie doszłam do wniosku, że jednak nie warto zatracać się w swoim egoizmie i błędnie pojmowanej samodzielności, że nie można od innych tylko wymagać żeby byli "pod nasz szablon", a należy dawać wiele od siebie, pracować nad sobą samym dla dobra tych, na których nam zależy. Póki nie poznałam mojego obecnego faceta były to tylko abstrakcyjne myśli, które gdzieś tam mi się kołatały po głowie, jednak po ponad roku znajomości, gdy on wyznał mi w gniewie, że bardzo mnie kocha, ale skoro ja tak bardzo stawiam pracę i "fruziowanie" ponad rodzinę, którą on chciałby kiedyś mieć... Naprawdę poszłam po rozum do głowy, bo wiem, że taka miłość raczej się już powtórnie nie zdarza, że teraz to ja muszę poświęcić swoje "ideały" dla kogoś, dla kogo naprawdę warto to zrobić. Na razie jest to tylko zmiana sposobu myślenia, ale wiem, że gdyby przyszło co do czego, od razu rzuciłabym wszystko co mogłoby stanąć na drodze pomiędzy rodziną, którą mamy zamiar stworzyć- a nadal panicznie boję się, że mnie zwolnią z roboty, że przytyję w ciąży i zbrzydnę, że już nie będę mogła poświęcać czasu oraz pieniędzy na swoje zachcianki, bo będzie Junior... Jednak nie chcę "skończyć" tak, jak ten "niedościgniony ideał", moja ciocia- bo w obliczu samotności i ciężkiej choroby niewiele warte są nawet najwspanialsze i najdłuższe znajomości z ludźmi, którzy zakładają swoje własne rodziny, a pieniądze dają tylko tyle, że można sobie w miarę swobodnie wykupić leki, zapłacić pielęgniarce czy dać w łapę lekarzowi. Choroba cioci ciągnie się już wiele lat (o dziwo, nawet najlepsi doktorzy się dziwią, że jeszcze żyje), przez co mogłam sobie wyrobić szeroki pogląd na te wszystkie kwestie. Dodam, że jestem po 30, więc zapewne mam sporo więcej lat niż np. Autorka tego bloga- do której swoją drogą poczułam bardzo dużą sympatię i szacunek od pierwszej, przypadkowej lektury któregoś z postów, mimo że jestem zupełnie innym typem osoby.
      Każdemu, kto dobrnął do końca moich "wywodów", serdecznie dziękuję- w realnym życiu raczej się nie zdarza, żebym mogła (czy raczej chciała) tak szczerze powiedzieć o moich odczuciach odnośnie macierzyństwa, rodziny itd.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Masz rację. Wiem z doświadczenia. Moja babcia trzymała praktycznie wciąż pod kloszem moją ciocię, kiedy się wyprowadziła na stancję ciągle albo dzwoniła albo ją nachodziła, no to wprowadziła się znów. Ciotka chciała jechać gdzieś? Awantura! Ale jakoś sobie razem żyły. Problem przyszedł wtedy, gdy dziadek i babcia umarli, a ciotka została sama. Nie wie nic, jest starą panną, wstydzi się cokolwiek załatwić, o załatwianie wszystkiego najpierw prosiła moją mamę, mnie, moich braci, ale zaczęło nas to męczyć. Tak, nadopiekuńcza mama, która nie pozwoli żyć własnym życiem zrobi z dziecka kalekę. A przecież każdy ma jedno życie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Święty wpis! (piszę z perspektywy córki). Od rana mam TE SAME przemyślenia, high five! Też zawsze myślałam że miłość rodzicielska jest bezwarunkowa, ale to ściema. Miłość można zastąpić kontrolowaniem, nadopiekuńczością albo jawnym olewaniem dzieciaka, wybór należy do rodzica. Nie wiem jak to jest mieć 50 lat i patrzeć wtedy na życie, ale wiem, że aby być dobrym człowiekiem wystarczy być otwartym na drugiego, a ta zdolność nie powinna zanikać wraz z wiekiem. Albo ją masz, albo nie.

    tfu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholernie dobrze ujęte! święta racja! (ta z doświadczenia, bo moja rodzicielka jest nadgorliwą opiekunką mojego życia)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli to wszystko wiesz znaczy,że byłabyś świetną mamą, ale oczywiście nic na siłę. Jeśli kiedyś jednak zmienisz zdanie, nie bój się , fajne matki mają super dzieci.Pozdrawiam - Matka 18to latki :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. zgadzam się z tym co napisałaś od początku do końca :)

    OdpowiedzUsuń