Blogger templates


...KATEGORIE:.......DIY.......KULINARNIE....... KULTURA I SZTUKA.......LUMPEKSY.......MODA.......MOIM ZDANIEM.......ZDROWIE I URODA..

sobota, 8 listopada 2014

Jak to jest nie kupować ubrań przez rok?

Nie wiem. Bo nie udało mi się sprostać temu wyzwaniu.

Nieco ponad rok temu, zainspirowana wyzwaniem Michała Zaczyńskiego o powstrzymaniu się przez okrągły rok od kupowania ubrań, butów czy dodatków, powiedziałam sobie "phi, też tak mogę!". Nie, nieprawda. Wcale tak nie było. Wiedziałam, że nie podołam, a raczej podejrzewałam to. Zdecydowałam się więc na metodę małych kroków i na dobry początek jako cel wyznaczyłam sobie kwartał bez zakupów.

Na początku było ciężko. Pierwsze dwa miesiące to była katorga (TUTAJ przeczytacie, jak się powstrzymywałam), ale podołałam wyzwaniu. Magiczną granicą okazał się być właśnie kwartał. Potem jakiekolwiek odzieżowe czy obuwnicze zakupy przestały mnie kusić. A zresztą... O moich pierwszych trzech miesiącach bez kupowania przeczytacie TU. A TUTAJ - o pierwszej połowie roku bez kupowania.

Przez kolejnych 8 miesięcy jakoś dawałam sobie radę. Trochę oszukiwałam, bo kupiłam 4 sobie 4 nowe rzeczy, ale... jedynie 2 z nich (worko-plecaki za jakieś grosze) były zakupami typowo konsumpcyjnymi. Pozostałe 2 to były rzeczy naprawdę koniecznie - buty do biegania (ponieważ zaczęłam tuptać, a że robiłam to na twardych nawierzchniach, nie chciałam ryzykować zepsucia sobie kończyn) oraz najzwyklejszy w świecie słomkowy kapelusz (lato, jakie było, każdy widział, a ja w zeszłym roku przez podobne temperatury skończyłam z udarem słonecznym). Czuję się usprawiedliwiona. A te worko-plecaki to taka drobnostka, że właściwie niewarte wspominania, tak że cichutko. W sumie dawałam sobie radę bardzo dobrze. Można? Można.

Prawdziwa próba charakteru przyszła jednak w październiku - moim ostatnim miesiącu odwyku, i... cóż, muszę przyznać, że totalnie jej nie podołałam. Jako nałogowy lumpeksoholik , w dodatku z bzikiem na punkcie butów, rzuciłam się na głodzie w wir zakupów. Drogą kupna nabyłam niemalże za jednym zamachem dwie pary butów, 2 dresowe zwierzakowe kombinezony (tygryskowy TU!) i plecak w panterkę (tu się usprawiedliwiam tym, że plecak był mi potrzebny od dawna, bo w torbie noszę... wszystko, jest więc cholernie ciężka, i to niezdrowo dla mojego już i tak zjebanego kręgosłupa). A potem jeszcze tysiąc pięćset sto dziewięćset innych rzeczy. Tak żeby się pocieszyć, że sobie odwyk na samym finiszu spieprzyłam.

Obecnie jestem po zakończonym odwyku, więc już zupełnie bez wyrzutów sumienia mogę kupować, robić wielkie polowania w lumpeksach, ale jakoś tak nie mam na to ochoty. Może więc ta porażka na finiszu to był taki zakazany owoc?

A tak na serio, podsumowując - wydaje mi się, że kupowania, przede wszystkim takiego kompulsywnego, można się spokojnie oduczyć. Bez przynajmniej jednych wielkich zakupów miesięcznie można żyć, w sumie nawet tego braku nowych szmatek nie odczuwając (ja wciąż mam mnóstwo ciuchów, w których nie chodzę i których muszę się pozbyć). Ale zdrowsze, moim zdaniem, będzie znalezienie złotego środka, czyli po prostu racjonalne podejście do zakupów. Wcale nie trzeba zupełnie się powstrzymywać, wyznaczać sobie deadline'u takiego odwyku i cerować zupełnie już zużyte skarpetki z uwagi na to, że przecież nie kupujemy... Wystarczy po prostu uświadomić sobie, że bez kompulsywnych zakupów można żyć (i kupować tylko wtedy, gdy coś faktycznie jest nam potrzebne). Mnie pomógł w tym ten pierwszy krok odwyku, czyli rezygnacja z zakupów na 3 miesiące. I jeśli jesteście od zakupów tak bardzo uzależnieni jak ja byłam (bywało, że kilka razy w tygodniu byłam w lumpeksach, bo każdego dnia gdzie indziej było tanio i dużo dobra), to taki 3-miesięczny odwyk może naprawdę pomóc. Tak jak mówię, dla mnie to była magiczna granica, gdy zakupy, promocje i wyprzedaże przestały mnie nęcić, więc wyrzeczenia na dłuższy czas niż kwartał (no dobra, max pół roku) nie mają moim zdaniem większego sensu. Po takim okresie można sobie na spokojnie przemyśleć swoją garderobę w jej obecnym kształcie oraz taką, jaką byśmy chcieli ją widzieć. Ja właśnie zamierzam to zrobić. Chciałabym by moje ubrania były na tyle uniwersalne, bym mogła je ze sobą w miarę dowolnie łączyć, bez kombinowania co rano, co na siebie włożyć. Już teraz wiem, że nie potrzebuję ich wiele. Od ponad miesiąca pomieszkuję u mojego chłopaka (a niedługo przeprowadzam się z całym majdanem, więc będzie okazja do wielkich porządków w szafie), gdzie, jak na razie, w szafie mam dwie małe półki (tak naprawdę to tę drugą dostałam dopiero wczoraj!!!), a co za tym idzie, dość mało ciuchów (zwłaszcza, że bardzo dużo miejsca zajmują same zwierzakowe kombinezony), i jakoś sobie z tym radzę... Ba, w ogóle nie czuję, żeby mi czegoś brakowało! Nie chcę jednak rezygnować z zakupów, bo od czasu do czasu fajnie założyć coś nowego ładnego, dlatego powracam do mego dawnego planu - za każdy nowy ciuch (czy parę butów czy coś z dodatków) pozbywam się dwóch starych (TU znajdziecie kilka sposobów, co zrobić ze starymi, ale wciąż nadającymi się do użytku rzeczami). Może w końcu uda się osiągnąć cel - minimalistyczną garderobę... Trzymajcie kciuki i stay tunned! O moich poczynaniach będę Was, oczywiście, informować.

PS. Być może interesuje Was jeszcze kwestia finansowa - otóż w ogóle nie odczułam tego, że nie wydawałam pieniędzy na ubrania, bo na bieżąco schodziły mi one na jedzenie, tatuaże, wakacje itp. Tak że nie oszczędziłam, jeśli o to chodzi.

________________________

Podoba Ci się wpis? Polub mnie na Facebooku,  obserwuj na Bloglovin lub Twitterze!

11 komentarzy:

  1. wow - podziwiam ;)
    ja jestem za racjonalnymi zakujpami, a sama obecnie szaleję z dodatkami do domu

    pozdrawiam serdecznie
    Marcelka Fashion

    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy straciłam prace chcąc nie chcąc musiałam ograniczyć wydatki. Jako rasowej zakupoholiczce było ciężko, ale dałam radę przez 3 miesiące (wyjątkiem był wełniano-kaszmirowy płaszcz w lumpie na śmieszne pieniądze).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ja mam kartę kredytową, więc na bezrobociu się zawsze hajs na ciuszki znalazł :D

      Usuń
  3. Pamiętam ten eksperyment i gdyby trwał te 3 miesiące to myślę, że byłoby to wykonalne. Rok to już zupełnie inna bajka. Szczerze Cię podziwiam, że się tego podjęłaś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podziwiam. Sama mam teraz przymusowy odwyk od lumpów, bo z dzieckiem to tak głupio (zawsze zresztą klęłam pod nosem na matki które z plączącymi niemowlakami krążą wśród szmat) ale szlag mnie już chce trafić, a to dopiero 4 miesiące;) Najważniejsze to przed odwykiem nakupić mnóstwo ubrań, schować je na dno szafy i podczas porządków odkrywać coraz to nowe cuda;)

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest bardzo dobre wyzwanie, nawet jeśli nie jest się w stanie wytrzymać przez cały rok (no bo w końcu zawsze jest coś, czego na gwałt nam trzeba w danej chwili). Warto próbować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie mi w sumie nie brakowało chyba niczego prócz tych butów do biegania, kapelusza, no i plecaka...

      Usuń
  6. Polecasz jakieś lumpki we Wrocławiu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, przede wszystkim second hand from London, sprawdź zakładkę LUMPEKSY na górze strony ;)

      Usuń
  7. ja bym nawet kwartału nie wytrzymała :P po co odbierać sobie taką przyjemność ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może po to, żeby:
      - nie wywalać bez sensu milionów monet, skoro i tak nie chodzi się w tych wszystkich szmatach i butach
      - zacząć wreszcie nosić ubrania, które się już ma
      - ogarnąć swoją przestrzeń, żeby nie była tak zagracona
      - znaleźć lepsze pomysły, by wydawać hajs (u mnie np. tatuaże, wakacje)
      - udowodnić sobie samemu, że można
      :)

      Usuń