Blogger templates


...KATEGORIE:.......DIY.......KULINARNIE....... KULTURA I SZTUKA.......LUMPEKSY.......MODA.......MOIM ZDANIEM.......ZDROWIE I URODA..

sobota, 28 czerwca 2014

Pierwszy treningowy cel osiągnięty!

Ponad cztery miesiące, odkąd zaczęłam biegać. W tym dwa miesiące przerwy. Hektolitry wylanego potu. Miliony monet wydane na buty i bieżnię... I wreszcie osiągnęłam pierwszy treningowy cel!

Jak wiecie, rozpoczęłam bieganie spontanicznie, zaczynając od interwałów, jak powiedział mój eks, dla kalek, czyli naprzemiennie biegając i energicznie maszerując. Zakładałam, że po kilku tygodniach będę w stanie już biec pół godziny bez przerwy (TU możecie czytać moje tuptacze plany na samym początku). Lecz życie, jak wiadomo, rucha, a moja kondycja... właściwie nie istniała. Więc przez 2 miesiące biegałam interwały, a potem nagle się rozleniwiłam, ominęłam jeden trening, potem drugi, później zachorowałam, nie miałam czasu... i nagle minęły 2 miesiące bez biegania! Puknęłam się w głowę, założyłam buty i pobiegłam. Pierwszy raz od dwóch miesięcy.

I właśnie wtedy udało mi się osiągnąć cel - pierwszy raz biegłam ciurkiem przez pół godziny!

Nie polecam robić tego w domu. Ani na siłowni.. I w terenie też nie. Bo mocno mi się w głowie zakręciło, gdy wreszcie skończyłam trening. Ja mam więcej szczęścia niż rozumu, więc potem tylko przez dwa dni męczyły mnie zakwasy, ale taki trening po takiej przerwie zapewne mógłby się skończyć również przeciążeniem mięśni. Dlatego Wy tego nie powtarzajcie, bądźcie mądrzejsi od Cioci M.Ortycji.
Poza zawrotem głowy czułam też jednak wybuch endorfinowej bomby, który zawsze towarzyszy zakończeniu treningu, i wielką dumę, rzecz jasna. 

Wreszcie się udało! Teraz pójdzie już z górki!

Moim kolejnym treningowym celem jest przebiegnięcie za jednym razem 10 kilometrów, najpierw na bieżni, potem w terenie. Sama sobie ułożyłam plan treningowy i w trakcie zweryfikuję, czy jest dobry, czy może za ciężki na moje stare zastałe mięśnie. Słucham swojego ciała i jeśli da mi ono znać, żebym trochę wychillowała, to to zrobię, i bardziej rozciągnę ten plan w czasie. W każdym razie wymyśliłam sobie, że co drugi trening zwiększam dystans o pół godziny. Oczywiście, najważniejsze jest dla mnie na razie, żeby po prostu ten dystans przebiec, a jak już to ogarnę, to następnym razem będę się "martwić" czasem i bić swoje rekordy. Ważne jest, żeby po prostu biec. Zakładając, że robię 4 treningi w tygodniu, w sobotę za 3 tygodnie powinna mi pierwszy raz pyknąć ta dyszka. Ale zobaczymy. Trzymajcie kciuki!

Apropopo tej przerwy, jaką sobie zrobiłam od biegania, zauważyłam, że ja lubię popadać w skrajności. Albo lenistwo albo bieganie non stop! Odkąd znów zaczęłam tuptać, muszę się wręcz zmuszać do dnia restowego, bo aż mnie nosi! Najchętniej biegałabym dzień w dzień! Najgorsze, że od lipca chcę jeszcze zacząć chodzić na taniec i nie mam pojęcia, jak połączę 4 treningi biegania i taniec, na który najchętniej chodziłabym 2 albo 3 razy w tygodniu (mam karnet open), skoro między treningami mimo wszystko trzeba dać mięśniom się zregenerować. No, nie mam pojęcia, wyjdzie w praniu.

Na koniec jeszcze kilka słów o prezencie, który mnie do powrotu do biegania ostro zmotywował i przez który tak właśnie mnie nosi, by hasać dzień w dzień. Otóż pod koniec maja powiedziałam sobie "maleńka, zasługujesz na wszystko, co sobie tylko wymarzysz" i ...

na Dzień Dziecka kupiłam sobie bieżnię elektryczną! 

Mam zamiar o niej dokładniej napisać za jakiś czas, jak się całkiem oswoimy, także stay tunned. Dziś powiem tylko, że to najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam od kogokolwiek (bo traktuję siebie najlepiej i polecam ten styl!). Cholerny kurier wyciągnął mnie z domu na totalnym kacu, żebym mu pilotem otworzyła szlaban na osiedle, i na takiej totalnej zwale tę bieżnię składałam, bo tak bardzo się cieszyłam, że wreszcie ją mam. No i zadziałała jako katalizator - znów biegam. Teraz już niezależnie od wszystkiego - przeziębienia, pogody, tłustych włosów czy bad face day. Po prostu idę do drugiego pokoju, włączam serial i lecę. Oczywiście, gdybym sobie tej bieżni nie kupiła, podejrzewam, że też bym znów zaczęła biegać, bo już mi zaczynało tego brakować (no i denerwowało mnie, gdy przyjeżdżałam do rodziców, a siostra wytrzeszczała oczy ze zdziwienia pytając "w ogóle nie biegałaś od świąt?!", po czym zakładała swoje tuptacze obuwie i wychodziła pobiegać), ale takie prezenty to ekstra motywator, bo potem szkoda marnować kasy, którą się na nie wywaliło, więc się korzysta mimo wszystko.

Inne wpisy o bieganiu:
A jeśli jesteście ciekawi moich postępów w bieganiu, to TU znajdziecie moje endomondo.

________________________

Podoba Ci się wpis? Polub mnie na Facebooku,  obserwuj na Bloglovin lub Twitterze!

2 komentarze:

  1. zazdroszczę Ci tej bieżni i w ogóle czasu na ćwiczenia, ja wszystko zaniechałem z powodu pracy 11h dziennie ;/

    OdpowiedzUsuń